Szkocka krata

919 40 13
                                    

 Ten rozdział dedykuje wszystkim osobą, które tak dzielnie mnie wspierały, pisząc motywujące komentarze. Jesteście wielcy ♥  Zapraszam.

Lekkie zakłócenia w moim umyśle wciąż świszczały mi w uszach. Jaskinia, stęchlizna, ciemność i wielkie czerwone pręgi, wciąż majaczyły na pograniczu mojej świadomości.

Niepokój i strach o bliskich, rozpierały moje serce. Migrena obezwładniająca resztę mojego ciała skręcała mnie w pół. Nie czułam się jednak jak wrak człowieka. Poczynałam się do postawionego przede mną obowiązku, czując niewyobrażalną determinację i resztki wyskrobanej siły. Nie poddawałam się uciążliwemu bólu i dreszczy przeszywających moje ciało, wiedziona celem. A tym celem było uwolnienie Sebastiana i Magnusa. Uwolnienie skądkolwiek byli przetrzymywani i gdziekolwiek zamartwiali się o swoją duszę.

Podtrzymując się wodzy, poklepałam grzbiet konia, podziwiając jego mieniącą się w blasku pochodni sierść. Czułam najmniejszy ruch zwierzęcia, kiedy jego mięśnie na zmianę spinały się i rozluźniały pod moimi szorstkimi palcami. Koń przerzucił grzywą, kiedy moja dłoń nieświadomie mocniej zacisnęła się na jego grzbiecie, lecz targana wciąż szokiem, widziałam czerwone linie wrzynające się w moim umyśle, objawiając się znikąd przed moimi oczami. Zabrałam dłoń, zaniepokojona.

- Pardonne, tranquillement - wyszeptał Jace, klepiąc konia po szyi.

Oczarowana, rozwiewając najmniejszy niepokój, starałam się go przejrzeć. Na marne.

Skorupa Jace'a, skrywała każdą najmniejszą jego myśl.

Szeptał do niego sennym, monotonnym głosem, jakby wpadając w hipnotyzujący stan melancholii. Może nawet nie pamiętał, że przy nim byłam. Odzywając się pojedynczymi słowami, wyglądał, jakby porozumiewał się z koniem, prowadząc z nim rozmowę.

Potarł wargi, odbiegając jeszcze dalej od starego dworu swojej rodziny i ostatni raz gładząc grzywę konia, podał mu wcześniej ugryzione jabłko. Zamilkł i odwrócił się w moją stronę, podając wodze.

- Co mu powiedziałeś? - zaciekawiłam się.

- Zwierzęta czują niepokój. - odparł i dodał po chwili - Zwie się Mastian. To oddany koń, jeśli dobrze go traktować.

Przytaknęłam, nie chcąc dłużej drążyć tego tematu i pochwyciłam uprząż, modląc się, by Mastian spojrzał na mnie równie przychylnym wzrokiem, jak na swojego poległego Pana.

Mimo mojej niegdyś niechęci go jazdy konnej skorzystałam z pomocy starego stajennego, podając mu lewą nogę. Uniósł mnie z lekkim stęknięciem, prosto na siodło przed Jace'a, który przygarnął mnie do swojego torsu prawą ręką. Rzucił pełną sakiewką monet w ręce starca i pociągnąwszy za wodze, pognaliśmy niemal bezszelestnie przed siebie, nie licząc cichego pobrzękiwania uprzęży. Wdzięcznie wtuliłam się w jego tors, chłonąc ciepło, którym mnie obdarował.

- Skąd pewność, że dotrzyma danego słowa? Przecież to tylko stajenny. - zapytałam, pocierając dłonie.

- Zapłaciłem mu - odparł Jace, wzruszając ramiona, tak zawzięcie, że dało się to odczuć pod warstwami odgradzających nas ubrań.

- Co w związku z tym? - nie rozumiałam jego podejścia.

- To stary stajenny, który ma na wyżywieniu dzieci i schorowaną żonę, a mieszka dwie godziny drogi od centrum Alicante. Clave nie dowie się, że przebywamy na terenie Idris'u, bez ich zgody. - zapewnił.

Pochwycił od tyłu moją dłoń i pocierając jej knykcie, ucałował jej wierzch, powiewając ją ciepłym oddechem.

Chłopak nie odzywał się resztę drogi, czujnie obserwując skąpany w blasku księżyca szlak. Kiedy wierzchowiec pod sterami blondyna ruszył kłusem, również straciłam ochotę na jakąkolwiek konwersację, rzucana w rytm jego kroków.

Dary Anioła Miasto młodszego PokoleniaWhere stories live. Discover now