Wyśnione miejsca

1.7K 87 7
                                    

***Clary***

Błoga cisza wypełniająca moje bębenki działała kojąco na moje zmysły. Dookoła tylko czerń. Chociaż, czy nicość można by nazwać czernią? Bardziej trafna byłaby próżnia nicości, w której nie znajduje się nic a nic. Nie ma tu problemów, smutku i szczęścia, radości czy spokoju. Zwyczajne nic...

Poprzez nicość nie przedostawało się żadne światło, cień czy błysk. Nicość i ja. Toczyliśmy zawziętą wojnę o dominacje, którą definitywnie przegrałam. Dusiłam się w tym czymś, co mnie otaczało, czymkolwiek to było. Głuchość, nicość, czy nawet brak woni wytwarzały przeraźliwy dyskomfort. To tak wyglądała śmierć?

Niby spokojna... przerażająco spokojna. Nie wiem czy upływał tam czas, ale czułam, że minuty rozciągały się w godziny.

Wtem koniec tego wszystkiego. Czułam, że spadam, nic poza tym. Nicość została, nie odeszła z poczuciem strachu.

Nagle wrzasnęłam prawie wypluwając własne płuca. Ból przyćmił wszystko dookoła. Moje plecy płonęły żywym ogniem.

- Clary... - Niby cichy szept wpadający do moich uszu, ale straszny i odmienny od tego wszystkiego. Jakby sztylet wbity w serce i brutalnie wyszarpnięty z piersi.

- Już niedługo się dowiesz... - Szept rozbrzmiał tym razem jakby w mojej głowie przecinając głuchą ciszę, jak strzała przelatująca w powietrzu prosto w twoją stronę. I dostajesz w serce, a śmierć nadchodzi w szybszym tempie niż byś sobie wyobraził.

I tak właśnie wygląda nicość na końcu...

***Lektor***

Nie opuszczał jej na krok dopóki nie udało się go przekonać do i tak krótkiej drzemki, po której od razu wracał, by znów zacząć niekończącą się wartę nad Clary. Od samego jej przybycia wszyscy jak tylko mogli zajmowali się nią, by jak najszybciej wyzdrowiała. Na całe szczęście rany dziewczyny nie były śmiertelne, jednak demon, który ją zaatakował nie był przez nikogo z nowojorskiego instytutu znany, bądź chociaż kojarzony z opisu Herondale'a. Wiedzieli tylko, że był to na pewno potężny stwór. Gdyby nie interwencja młodego Herondale'a, nie wiadomo czy ów ( poszkodowana w ogóle uszłaby z życiem. Prawdopodobnie jad demona spaliłby tkankę skórną, powodując powolną, jakże nieodwracalną śmierć.

***Magnus***

Muzyka zaczynała stopniowo cichnąć z każdym krokiem przeze mnie pokonanym. Ludzie wokół rozmazywali się, znikając nie wiadomo gdzie. Ciemność wokół zaczęła się rozprzestrzeniać, zabierając minimetr po minimetrze w swoje chytre łapska. Stawiałem uważnie krok za krokiem w stronę tej nienaturalnej wszechogarniającej ciemności, nie wiedząc dokładnie w jakim celu. Błogą ciszę przerwał straszny, wołający o pomoc szept. Zatrzymując się w pół kroku, ciemność zaczynała pochłaniać już nie tylko rzeczy dookoła, a zabierać mnie do swojej ciemnej kotary. Nie opuszczało mnie wrażenie, że specjalnie zwolniła tempo pochłaniania i rozprzestrzeniania się, o ile było to możliwe, by przedłużyć moje cierpienia.

Zaczęła wspinać się, brnąc ciągle w górę i górę, zachłannie chcąc jeszcze więcej i więcej. Jej chęć rozprzestrzenienia się była zwyczajnie wyczuwalna.

Niby ciemność kryjąca wiele tajemnic, a jednak z tej można było czytać jak z otwartej księgi. W głowie już tylko rozbrzmiewał mi szept owej dziewczyny, która nieustannie...

- Magnusie...

- Magnusie! Użyj światła, a żadna ciemność nie będzie Ci obca.

Nagle w ciemności zamajaczyła postać. Stała do mnie tyłem. Wyprostowana oraz dumna, wyglądała pięknie, jak wielka nadzieja całego świata. Tylko coś nie pasowało do opisu wielkiego szczęścia, które zdecydowanie jej nie towarzyszyło. Jej gołe plecy, na początku przyciemnione mgłą, teraz już doskonale widoczne wyglądały przerażająco.

Po bladej skórze ciurkiem spływała szkarłatna krew, robiąc ciągle nowe drogi po samą podłogę. Posklejane rude włosy opadały kaskadą na równo blade ramiona. Choć stanowcza to i strasznie krucha oraz wyczerpana. A dookoła niej kałuże krwi, cichy szloch i... Dwie wielki blizny na jej plecach, z których najprawdopodobniej wydostawała się krew, wyjaśniały całą sytuację.

Obok jej małych stup leżały, kiedyś na pewno białe, teraz przerażająco czerwone, nasiąknięte krwią skrzydła.

Skrzydła anioła. Największa kara dla anioła. Wyrwane skrzydła. Okropność. Dziewczyna w powolnym tempie, z rękoma na piersiach, obróciła się przodem do mnie z nieobecnym wzrokiem... Na jej twarzy nie widniało przerażenie czy strach. Ból zawładną jej ciałem, majacząc w zakrwawionych oczami, z których zamiast łez lśniły stróżki krwi spływającej po różanych policzkach. Usta niewiasty otworzyły się delikatnie, a aksamitny głos przebił się pomiędzy najskrytsze zakamarki ciemność. - Nadszedł twój czas... oczekuję twojej pomocy.

♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥

Czytałeś? Zachęcam do zostawieniu po sobie śladu z np. opinią :* ♣


Dary Anioła Miasto młodszego PokoleniaWhere stories live. Discover now