☆Rozdział 13☆

234 23 0
                                    

Johnny

Po tym, jak Gwen wyszła na parkiet, nie spuszczałem z niej wzroku. Miałem zamiar do niej podejść, ale kiedy zobaczyłem łapy Denis'a wodzące po jej ciele, sparaliżowało mnie. Obserwowałem ich z niedowierzaniem choć tak bardzo chciałem odwrócić wzrok. Po chwili ewidentnie wypięła tyłek. Zacisnąłem dłonie w pięści i zamknąłem oczy. Czułem rozrywającą mnie złość. Miałem ochotę coś rozwalić. A najlepiej twarz Denis'a. Mimowolnie znowu spojrzałem w tamtą stronę. Jednak tam ich nie było. Zacząłem rozglądać się za Gwen. Nigdzie jej nie było. Szybko wstałem że stołka przepychając się między tłumem. W pewnej chwili wpadłem na atrakcyjną blondynkę.
– Cześć skarbie. – wymruczała przejeżdżając palcem po moim torsie. – Miałbyś ochotę trochę potańczyć?
Nie miałem na to czasu. Gwen zniknęła i musiałem ją szybki znaleźć.
– Nie skorzystam. – zabrałem jej palec niebezpiecznie zjeżdżający ku paska od spodni. – Przy okazji ubrałaś trochę za małą bluzkę.
Nie patrząc się na nią ruszyłem w kierunku głównego korytarza. Ku mojej uldzę była tam. Ale nie sama. Była obmacywana przez człowieka, którego nazywałem przyjacielem.
A to sukinsyn.
Złapałem go za tył koszuli i pociągnąłem do tyłu. Mocno nim szarpnąłem uderzając w twarz.
Nie mogłem się opanować i uderzyłem go jeszcze kilka razy. Przestałem dopiero, kiedy z nosa poleciała mu krew.
Wstałem i spojrzałem na ścianę pod którą powinna stać Gwen. Nie było jej tak jednak. Rozglądnąłem się i widok szpilki wystającej z pod drzwi kabiny dał mi do myślenia. Podszedłem niepewnie w jej stronę a odgłosy, które wydawała było słychać na końcu korytarza. Brzmiało jakby miała zwrócić żołądek.
Wszedłem do środka kabiny i złapałem jej włosy. Próbowała robić to sama, ale nie byłem pewny czy podczas tak obfitych wymiotów można robić dwie rzeczy naraz.
Ja za to uświadomiłem sobie, że ta niedostępna dziewczyna odkryła się przedemną w bardzo dziwny i obrzydliwy sposób.
Mała niezdara bezwstydnie przy mnie rzygała. Nie byłem w stanie w to uwierzyć.
Starałem nie patrzeć się w stronę toalety, bo sam bym chyba zwymiotował. Co chwila poprawiałem kosmyki wymykające się z pod moich palców. Jej włosy były takie miękkie. Jeszcze nigdy nie dotykałem tak puszystych pukli jak te. To chyba będzie moje uzależnieniem.
Podczas zachwycania się jej włosami, mdłości zaczęły ustępować. A po chwili całkiem znikły zostawiając zmęczoną Gwen. Puściłem jej włosy a ona usiadła obok toalety.
– Już? Wszystko z siebie wyrzuciłaś?

Spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Nawet teraz musisz być wredny? Właśnie wyrzygałam całe wnętrzności.

Spuściła wodę i wstała powoli. Urwałem trochę papieru, który szybko mi zabrała.
Kiedy wyrzuciła go do śmietnika popatrzyła na mnie ostro.
– Widzę, że nie ma sensu tłumaczyć z tobą tej sytuacji. Przyjmijmy, że nie miała ona miejsca.
Wyszła unosząc wysoko głowę. Miałem ochotę roześmiać się w głos, ale powstrzymałem się do cichego prychnięcia.
– Przed chwilą pilnowałem, żeby włosy nie przeszkadzały Ci podczas mdłości a ty mówisz, że mam o tym zapomnieć? – spojrzała na mnie w lusterku rozdrażniona.
Kiedy się denerwowała jej policzki przybierały kolor truskawek. Oczywiście teraz miały raczej kolor trawy, ale jak dojdzie do sobie, sprawę, że jej policzki będę pięknie przyozdobione czerwienią.
– Dobrze Ci radzę o tym zapomnieć. Nie chciałabym siłą wybijać Ci tego z głowy.
Wytarła ręce i otworzyła drzwi. Po kilku krokach stanęła wskazując na podłogę.
– Czemu on nadal tu jest?
Rzeczywiście zapomniałem zająć się Denis'em. Teraz leżał w pół przytomny pod drzwiami łazienki.
– I czemu go pobiłeś? Wystarczyłoby go raz walnąć i byłoby po sprawie. – stwierdziła szturchając go butem. Jęknął przekręcając się na drugi bok.
– Ja się dziwię, że nikt go jeszcze nie znalazł. Ten korytarz jest chyba rzadko używany.
Patrzyliśmy chwilę na niego aż Gwen nie podniosła na mnie wzroku.
– Chodźmy już. Nie chcę żeby nas przy nim znaleźli.
Miała rację. I tak jak wytrzeźwieje to mi się dostanie.
– Więc chodźmy.
Przepchaliśmy się przez tłum tańczących. Po drodze Gwen złapała jeszcze swoją torebkę i szybko uciekła do wyjścia. Przypominała takiego małego pieska, który był otoczony przez bandę dużych psów. Mimowolnie zaśmiałem się na głos. Była urocza.
Wybiegłem za nią niemalże doznając zderzenia z jej plecami. Stała w miejscu tupiąc obcasem o krawężnik. Patrzyła na mnie z naburmuszoną miną.
– Bez przesady. Aż tak długo nie czekałaś.
Wywróciła oczami i ruszyła w kierunku mojego auta. Kilka kroków później stanęła jak wryta powodując, że tym razem na nią wpadłem.
– Jezu Gwen, idźże wreszcie!
Stała w miejscu rozglądając się i licząc miejsca parkingowe.
Westchnąłem z irytacji.
– Co się znowu sta...
– Gdzie jest twój samochód?
Przerwała mi odwracając się do mnie przodem. Jej mina wskazywała strach pomieszany że zdezorientowaniem.
– Jak to gdzie? Na parkingu.
Pokręciła głową znowu się rozglądając.
– Policzyłam miejsca i samochód stał na trzynastce. Teraz go tam nie ma.
Patrzyła na mnie zdziwiona. Wyprzedziłem ją i wyciągnąłem głowę.
– Co do cholery...
Trzynastka była pusta. Moje auto zniknęło.
– Johnny gdzie jest twój samochód? – szepnęła Gwen zamykając oczy. Zdawało mi się, że powoli traciła cierpliwość. Miałem tylko nadzieję, że miała je sporo.
– Tak właściwie to... –  sięgnąłem ręką do karku. Obróciłem się kilka razy próbując dostrzec gdzieś auto. Była przecież możliwość, że źle przeliczyła.
Jednak mimo moich poszukiwań nigdzie go nie było. Właściwie to nie byłem zrozpaczony, że mi go ukradli. Przynajmniej nie aż tak bardzo jak powinienem. Bądź co bądź, to była jednak moja jedyna forma transportu.
– Hmm...śmieszna sprawa. – stwierdziłem śmiejąc się lekko, próbując tym rozluźnić atmosferę. Chyba przyniosło to odwrotne skutki, kiedy wypuściła powoli powietrze. Dotknęła ręką czoła znów zamykając oczy.
– Czyli chcesz mi powiedzieć, że... – spytała zaciskając ręce i przymrużając oczy. – Jak mogli Ci ukraść auto?! – warknęła.
Sam nie wiedziałem. Ten parking był ponoć pilnie strzeżony. Gdybym nie pobił się z Denis'em napewno bym to zgłosił. Teraz to chyba trochę zbyt ryzykowne.
– Jak chcesz wrócić do domu? Przecież to z trzydzieści kilometrów a jest środek nocy! Człowieku, jak to się w ogóle stało?!

To było niesamowicie głośne warczenie. Wolałem jej nie uciszać, bo byłoby jeszcze gorzej.
– Najprawdopodobniej zostawiłem kluczyki w stacyjce...
– Że co zrobiłeś?! – krzyknęła z niedowierzaniem. – Jakim trzeba być baranem, żeby zostawić kluczyki w stacyjce?!
Jej głośne krzyki niosły się echem po całym parkingu i ,jak mniemam, przedostawały przez dudniącą muzykę w klubie. Nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś miał nas zaraz wyrzucić.
– Uspokój się Gwen, zaraz zamówimy taryfę i bezpiecznie dotrzesz do domu.
Stałem z rękami w kieszeniach czekając aż przyzna mi rację. Uspokoiła się trochę, ale posłała mi piorunujące spojrzenie.
– A masz może czym zadzwonić po te taryfę?
– Ja nie, ale przecież ty masz telefon.
Teraz chyba się załamała. Schowała twarz w dłoniach i odetchnęła.
– Nie, nie mam, bo moja komórka została w pokoju.
No to faktycznie jesteśmy w dupie. Teraz już nie miałem żadnego pomysłu jak się dostać do domu. Choć tak właściwie, mogliśmy iść do klubu i poprosić kogoś o podwózkę, albo iść na piechotę.
Gwen nie dała mi się zastanowić długo i ruszyła przed siebie.
– Gdzie ty idziesz? – krzyknąłem za nią.
Odwróciła się, ale nie przestała maszerować.
– Przejdę się. Świeże powietrze dobrze mi zrobi i może zapomnę o tym fatalnym wieczorze. – rzuciła kąśliwie.
Pomachała i skręciła za budynek, znikając mi z oczu.
– Tylko tego mi brakowało. – przewróciłem oczami wyrzucając ręce w górę. – Gwen, poczekaj!
Nie zostało mi nic innego jak iść za nią.

W końcu skończyłam!
Myślałam, że opublikuje ten rozdział tydzień temu. Trochę się przedłużyło.
Pozdrawiam ♡
TiredQueen

(Not) Every Body is PerfectWhere stories live. Discover now