19

767 57 9
                                    

- Sądzę, że nie umarła.

- To nawet byłoby dziwne, gdyby nam się przekręciła, przecież chyba ze wszystkich możliwych niebezpieczeństw uszła z życiem.

- Racja. Chuck, podaj mi kubek wody. Budzi się.

Zamrugałam kilka razy dla pewności, że to nie żaden atak.
Kilka par oczu uważnie mi się przyglądało. Przez chwilę poczułam się, jakbym zaczynała historię z labiryntem. Jakbym była w pudle.

- Przynieś jeszcze miskę z wodą - dopowiedział Newt trochę ciszej.

Nabrałam powietrza, ale z moich ust wydobył się tylko cichy jęk.
Umowa.

W mgnieniu oka Chuck zebrał wszystkie rzeczy i podał je Newtowi.
Chłopak podał mi szklankę z wodą.
Niechętnie wzięłam ją do ręki, co wyraźnie dało się odczuć.
Blondyn zmarszczył brwi bez cienia emocji na twarzy.
Upiłam łyk zimnego napoju i rozglądnęłam się dookoła.
Leżałam w na hamaku. Moim hamaku, co oznaczało, że znajdowałam się w domu Chucka (chyba nigdy nie przywyknę do nazywania tego "naszym mieszkaniem")
Małe okienka były pootwierane, ale ani razu nie poczułam powiewu wiatru.

- Gdzie Minho? - spytałam szeptem Chucka, gdy Newt sięgał po miskę z wodą
- Lepiej o to nie pytaj - odparł zamaszyście kręcąc głową. - Od wczoraj chodził zły, zaraz po rozmowie z Gallym.

Nie wiem co powiedział mu ten krutas, ale to chyba miało jakiś związek z tobą.
Otworzyłam szeroko oczy, a moje serce zabiło mocnej. Jedyne za co azjata mógł być wkurzony, to mój "pakt z diabłem".
Nie...przecież to nie możliwe, żeby Gally komukolwiek o tym wspomniał.

- Trzymaj. - Newt podał mi misę. - Umyj twarz i przyjdź do bazy.

Newt wyszedł. Miałam wrażenie, że nieznacznie się uśmiechał, ale ostatnio balansowałam na pograniczu snów, a rzeczywistości. To mogło być tylko moje kolejne złudzenie.
Wymieniłam z Chuckiem zdezorientowane spojrzenia, po czym spojrzałam do misy. Tafla wody kołysała się ukazując moje odbicie.
Zwykła ja. Taka sama, jaką opisał mnie Newt. Okej, może doszło mi na twarzy kilka zadrapań i wory pod oczami, ale to nadal byłam ja.
Oddałam miskę Chuckowi.

- Na twoim miejscu wymyśliłbym coś na usprawiedliwienie.

Zatrzymałam na nim wzrok zastanawiając się co dokładnie miał na myśli.

- Jasne - odparłam automatycznie.
Obiecałam sobie, że przemyślę to później.

Oczywiście przyszłam jako ostatnia. Ostatnia, nie licząc przewodniczącego. Miejsce na środku było puste.
Usiadłam obok Zarta, który przywołał mnie machnięciem ręki. Nie mogłam udawać, że go nie zauważyłam. Jak na złość, popatrzyłam w tamtą stronę.
Skinęłam głową, na potwierdzenie i szybko zajęłam miejsce siadając na drewnianym krzesełku.

- Podobno coś się stało - szepnął Zart dyskretnie odwracając się w moją stronę - Nikt nie ma pojęcia o co purwa chodzi, ale sądzę, że to nic dobrego.

Wzdrygnęłam się czując ucisk w żołądku. Miałam tylko nadzieję, że nie chodzi o mnie. Odkąd się tutaj znalazłam wszytkie problemy zaczynają się od mojej osoby. Chyba najwyższy czas przestać być kozłem ofiarnym.
Na sali powstał rumor i towarzyszące temu szepty i śmiechy.
Tłum zaczynał się nudzić.
Wreszcie dumnym i wolnym krokiem wszedł Newt.
Ubrany był, jak zawsze w poszarpaną białą koszulę (o conajmniej dwa rozmiary za dużą) i zwykłe materiałowe spodnie związane w pasie czymś na kształt rzemyka.
Unikał mojego wzroku, to mało powiedziane. Newt miał opuszczoną głowę, a jego jasne włosy zasłaniały prawie całą twarz. Nie prezentował się wyniośle. Nie wyglądał na przywódcę...
On przeżywał silne emocje. Coś tragicznego. Jakąś żałobę...
Gdy tylko pozostali streferzy go zauważyli zamilkli pozostawiając po sobie tylko nerwowe szuranie butami.

- Zebrałem was po to, by ogłosić coś, na co nie było miejsca w naszej strefie. Pewną sytuację, która odmieni nasze życie. Odmieni na gorsze.

Wtedy do Newta doszedł azjata przymając coś w rękach. Starałam się odgadnąć, co też tam skrywa, ale było ono dokładnie zawinięte w czarny kawałek papieru.
Blodnyn ostrożnie wziął zawiniątko i pomachał nam przed oczami.
Poruszyłam się niespokojnie, bo napięcie nadal rosło, a mina Minho i Newta nie wróżyła nic dobrego.
Miałam nadzieję, że Zart coś powie, postara się mnie uspokoić, lecz on siedział nieruchomo nie zwracając na mnie uwagi.

- Widzicie to? - spytał przewodniczący łamiącym się głosem - To właśnie jest główna przyczyna tragedii.

- Przecież to kanapka - trafnie zauważył drobny szatynek siedzący za mną.

Miał rację. Po odwinięciu naszym oczom ukazały się kromki chleba, a między nimi, tak lubiane przez patelniaka rzodkiewki.
Newt nabrał powietrza i przyknął oczy szykując się do wysunięcia wystarczającego argumentu.

- Do tej kanapki została dodana silna trucizna. Dzisiaj rano Patelniak odszedł w strasznych męczarniach...

- Co za krutas mógł to zrobić? - krzyknął ktoś z tłumu.

- Tego jeszcze nie wiemy, ale taką truciznę mogą dostać tylko zaufani członkowie dreszczu - blondyn przerwał ustępując miejsca Minho.

- Jeśli znajdziemy sprawcę, bezwarunkowo wygnamy go do labiryntu. Czy to jasne?

Wszystkie głowy skinęły niepewnie.

- Więc do tego czasu nie ufamy nikomu. Nawet osobom, które uważacie za przyjaciół - ostrzegł Newt - Nawet tym, którzy siedzą obok was - dodał o wiele ciszej.

Wymieniliśmy z Zartem puste spojrzenia. W tej sekundzie miałam nie ufać nikomu.
Gdy usłyszałam tę wiadomość serce rozsypało mi się na milion kawałeczków. Patelniak - człowiek, który od początku darzył mnie ogromną sympatią, nie żyje. Tylko on stanął po mojej stronie, gdy wyciągnęłam Minho z labiryntu. Purwa, tylko on!
Spojrzałam w stronę Newta, lecz ten widocznie unikał mojego wzroku.
Czyżby to miało oznaczać, że stracił zaufanie także do mnie?

- Kiedy macie zamiar go pogrzebać? - spytał Zart z kamienną miną.

Najwyraźniej informacja o śmierci Patelniaka poruszyła wszystkich.

- Dzisiaj wieczorem. Przychodzą tylko ci co chcą. Bez przymusu - ogłosił blondyn i podał azjacie kanapkę.

Zart smutno westchnął i mruknął pod nosem, coś na znak, że przyjdzie na pogrzeb.

- Właściwie, to ja też przyjdę - dodałam, ale chłopcy już mnie nie słyszeli.

Odeszli rozmawiając między sobą.
Szczerze?
Poczułam się jak śmieć. Dobrze wiedziałam, że mnie słyszeli, ale nie miałam pojęcia dlaczego tak zareagowali.
Czyżby Gally im wszystko powiedział? Oczywiście poszłabym o zakład, że dodał jeszcze kilka szczegółów, które nie miały miejsca.
To mnie męczy. Dłużej tak nie wytrzymam. Dowiem się, czy Gally zdążył już roznieść wiadomość o układzie, a jeśli tego nie zrobił - ja to zrobię.
Przyznam się. Powiem całą prawdę.
Chcę, żeby mi zaufali.

_____________________

I takim oto akcentem kończę ten rozdział bla...bla..bla..

Cześć, cześć i siema Moje Ameby!
Powracam do was z nowym rozdziałem!
*brawa dla mła*
Tak, tak, wiem, że jestem leniem patentowanym, ale mam dużo nauki (i mordercze przygotowania do zawodów), a chcę, by rozdziały były rzadziej dodawane, za to pisane od serducha nie z przymusu.

Jak zawsze mam nadzieję, że rozdział się podobał.
Jeśli to czytasz zostaw proszę gwiazdeczkę, żeby został po tobie ślad.
Napisz komentarz, nie bądź duchem!

A i dziękuję za ponad 1 tyś wyświetleń!!
To dopiero 19 rozdział, wiec...*kaszl kaszl* ...tym bardziej się cieszę, że ktoś dostrzega moje bazgroły.

Do następnego, bye! 😆

Niezniszczalni [TMR] cz.1  Donde viven las historias. Descúbrelo ahora