1st day

6.4K 518 334
                                    

Moj dzień zaczął się normalnie. Nic nadzwyczajnego się nie działo. Jak zwykle wstałem rano i zacząłem zbierać się do szkoły.

Wykonałem poranne czynności, takie jak zjedzenie śniadania, ubranie się czy umycie zębów, a później wyszedłem z domu. Przy okazji zahaczyłem o moją ulubioną kawiarnię, aby kupić mocną kawę, która by mnie rozbudziła.

Szedłem ulicą, rozglądając się po okolicy, która była bardzo żywa, mimo wczesnej godziny. Ludzie biegli do pracy, inni do szkoły, a niektórzy byli na porannym spacerze z psem. Czyli jak codzień. Wszystko toczyło się codziennie tak samo. Rutyna otaczała każdego z każdej strony.

Zastanawiałem sie czy mają jej dość tak samo jak ja. Czy też chcieliby wprowadzić jakieś zmiany w swoim życiu, czy może wręcz przeciwnie - lubili tę rutynę i nie chcieli nic zmieniać.

Niektórzy jednak czasami odrywają się od niej. Niektórzy nawet przez wyjście gdzieś, niektórzy przez swoje pasje i tak też robię ja. Odrywam się przez grę na pianinie. Kiedy to robię, zapominam o całym świecie i o tym, że istnieją obowiązki, które muszę wypełnić.

Myśląc o życiu, doszedłem do przystanku, na którym kilka minut czekałem na autobus, do którego zaraz wsiadłem. Kiedy dojechałem do szkoły, już przed jej wejściem czekał na mnie mój przyjaciel Jungkook, z którym się przywitałem.

-Hej Jungkook - powiedziałem uśmiechając się lekko i podałem mu rękę, a on uścisnął ją.

-Hej Yoonie. Jak tam po wczoraj?

-Masz na myśli imprezę urodzinową mojego ojca?

-A co innego? - prychnął, a ja przewróciłem oczami.

-Przełożył ją na następną niedzielę. Poznam jego dziewczynę i jej syna ach... Mam nadzieję, że będą spoko...

-Jeśli ten syn będzie fajny, to możesz mnie z nim zeswatać - mrugnął okiem, a ja pokazałem mu, żeby puknął się w głowę.

-Marz sobie dalej - przeciągnąłem i zacząłem iść w stronę klasy, kiedy zadzwonił dzwonek, a Jungkook podążył za mną.

Lekcja koreańskiego dłużyła mi się niemiłosiernie i już nie mogłem na niej wysiedzieć. Kook cały czas coś do mnie mówił, przez co nauczycielka co chwilę go upominała, jednak on kontynuował swoje opowieści, których i tak nie słuchałem.

-Yoongi! - powiedział trochę głośniej niż powinien, więc każdy skierował na nas swoje spojrzenie, a ja uderzyłem się z otwartej dłoni w czoło.

-Zamknij się debilu - wycedziłem przez zęby, a wtedy odezwała się nauczycielka.

-Chłopcy uspokójcie się! Zaraz wyjdziecie z klasy!

-Przepraszamy - powiedzieliśmy równo, a ja kopnąłem Jungkooka w nogę. Więcej na tej lekcji się nie odezwał.

~*~

Po skończonych lekcjach pojechałem autobusem do domu. Tam tylko zjadłem obiad i szybko chwyciłem w rękę smycz. Kiedy mój pupil zobaczył co mam w dłoni, podbiegł do mnie prędko i zaczął skakać jak szalony. Zapiąłem smycz na jego obroży i wyszedłem na zewnątrz. Zamknąłem dom i skierowałem się w stronę parku, do którego zawsze z nim chodziłem, aby mógł tam trochę pobiegać.

Szedłem sobie powoli razem z psem, rozglądając się po okolicy, tak jak rano. Będąc w parku usiadłem na ławeczce i puściłem go, aby poszalał, jednak ten ruszył moją dłoń nosem, prosząc, abym porzucał mu piłkę, więc podniosłem się i wziąłem zabawkę, po czym zamachnąłem się i rzuciłem ją jak najdalej. Labrador migiem po nią pobiegł i tak samo szybko z nią wrócił, dając mi ją do rąk. Powtórzyłem czynność kilka razy i nagle poczułem krople deszczu. Zapiąłem Kichi na smycz i zacząłem iść z nim w stronę domu, jednak zaraz tak bardzo się rozpadało, że zacząłem biec. Lało jak z cebra, więc widząc w pobliżu budkę telefoniczną, wbiegłem do niej, aby się schronić.

Stałem tam kilka minut, a deszcz nie ustawał i kiedy już miałem wychodzić, żeby pobiec pod dach, pod którym będzie więcej przestrzeni, zadzwonił telefon. Ale nie mój. Telefon z budki.

Trochę się wystraszyłem, bo kto dzwoni do budki?

Spojrzałem w stronę dochodzącego dźwięku i złapałem za słuchawkę.

Odebrać czy nie odebrać?

W końcu podniosłem ją niepewnie i przyłożyłem do ucha.

-Halo?

-Masz trochę czasu? - usłyszałem wysoki, męski głos.

-J-ja tak, ale... Nie pomyliło ci się coś? Dzwonisz do budki telefonicznej.

-Wiem o tym.

-Więc... Dlaczego tu dzwonisz? - zapytałem zdezorientowany. Kto normalny dzwoni do budki telefonicznej?

-Chciałem z kimś porozmawiać. Z kimkolwiek.

-Nie lepiej z kimś kogo się zna?

-Nie, lepiej z kimś, kto nie wie kim jestem.

-Hm... No dobra jak kto woli...

-Jak minął ci dzień? - zapytał nagle.

-Nawet dobrze, ale byłem na spacerze z psem i nagle zaczął padać deszcz... Tak znalazłem się w budce.

-Ach... Jakiej rasy jest twój pies?

-Labrador.

-Och zawsze chciałem mieć labradora, ale wyszło na to, że mam pekińczyka. Ale mniejsza o to...

-Nie mógłbyś zdradzić mi swojego imienia?

-Nie.

-Dlaczego?

-I tak byś je niedługo zapomniał. Jak każdy.

-O czym ty mówisz?

-Jeszcze tylko dwadzieścia dni.

-Dwadzieścia dni do czego?

-Dwadzieścia dni do końca.

-Jakiego końca? Co?

-Przyjdziesz jutro? - zmienił temat, a ja zmarszczyłem brwi.

-Chodzi ci o budkę?

-Tak.

-O której godzinie?

-O tej samej.

-Przyjdę... - powiedziałem niepewnie, spoglądając na zegarek.

-Dziękuję - mruknął, a po tym usłyszałem dźwięk zakończonego połączenia.

Co to w ogóle było? Gość dzwoni do budki telefonicznej, pyta mnie jak mi minął dzień, a potem mówi, że zostało dwadzieścia dni do końca i się rozłącza.

To było dziwne.

Poczułem po tej krótkiej rozmowie pewien niepokój i nie wiedziałem co mam robić.

Oparłem się o ściankę i odetchnąłem głęboko, czekając jeszcze chwilkę, aż przestanie padać deszcz, który właśnie ustawał, a później z głową pełną myśli poszedłem do domu.

Chyba zepsułam ten rozdział, ale nie wiem. Mam nadzieję, że nie jest tak źle i wam się podoba. Piszcie co sądzicie.

suicide phone || yoonmin ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz