Rozdział 5

661 47 11
                                    

Staliśmy tak w milczeniu, wtuleni w siebie. Czułam się bezpieczna, ale tylko przez chwilę. Kiedy zorientowałam się co właśnie robimy z żalem oderwałam się od ciepłego torsu chłopaka. W oczach Conora widziałam zawód, lecz tylko przez chwilę, bo szybko przyjął swoją maskę - łajdaka bez emocji, nie zdolnego do odczuwania empatii.

- Wiesz może co oznacza ten wiersz, mądralo?

- Nie, nie wiem nigdy nie dostawałam podobnych rzeczy. Ale za to wiem, na pewno co oznacza ta głowa. To ostrzeżenie.

- Tyle to ja też zrozumiałem geniuszu - prycha zirytowany. - Ten debil bawi się w Ojca Chrzestnego? Czy się w tobie zakochał i tak ukazuje uczucia?

- Yhym... Bo można być oryginalnym i zamiast bukietu przecudownie pachnących, czerwonych róż podarować niemiłosiernie walący koński łeb.

Już się nie odezwał, chyba nie wymyślił żadnej sensownie brzmiącej riposty. Dobra, zaczął mnie wkurzać, jeszcze jedno równie głupie zdanie, a mu przyłożę. Obiecuję, ja zawsze dotrzymuje danego słowa. Eh, muszę się umyć, mam całe ręce we krwi. Tylko jak, przecież tego nie dotykałam?! Przynajmniej sobie nie przypominam. Krzyczę w stronę Conora by posprzątał ten okropny bajzel, kiedy otwiera usta żeby zacząć protestować rzucam mu spojrzenie mrożące krew w żyłach, które mówi " nie dyskutuj, bo się doigrasz". Staję przed moim ukochanym lustrem, które widziało mnie już w każdym stanie, a ten nie był najgorszy. Chociaż i tak skrzywiłam się spoglądając w swoje oblicze. Zobaczyłam rozczochrane włosy, zaczerwieniony nos, czarne smugi po tym co zostało z tuszu do rzęs i najokropniejsze: wory pod oczami (znowu?) Szybki prysznic, tona tapety, bitwa z włosami (krótkie, ale nadal nie chcą się układać cholery). Ubrałam się w swój stale ciemny, może nawet trochę mroczny strój, czyli : czarne, obdarte rurki, popielatą bluzkę z napisem " I'm Psychopath" i... wreszcie wyglądam jak człowiek, no prawie. Wychodzę, żeby sprawdzić jak poradził sobie Conor. Już tak nie śmierdzi, więc chyba dobrze. Wącham powietrze, teraz czuć coś smażonego, czyżby robił śniadanie, myślę rozmarzona. Udaje się do kuchni i... co widzę? Widzę tego kretyna (żeby nie mówić brzydko), który smaży głowę konia na patelni! Nieźle wkurzona krzyczę:

- Ciebie do końca porypało nienormalny człowieku?!!

- Co się tak drzesz?! Przecież robię śniadanie!

Już miałam wypuścić wionzankę przekleństw (wymagających cenzury nawet dla najstarszych) pod jego adresem, kiedy zabrzmiał dzwonek. Podchodzę do drzwi i wyglądam przez okrągły wizjer. Przed wejściem do mojego mieszkania stoji policja. Najciszej jak się da syczę na chłopaka:

-Schowaj to! Gliny przyjechały.

Jak mogłam zapomnieć, że to dziś rano? Otwieram drzwi przybieram sztucznie zaskoczony wyraz twarzy.

- Dzień dobry! Pani Evelyn Davis?

- Tak, to ja. Przepraszam, a panowie w jakiej sprawie?

Nie odpowiedzieli, tylko spytali się czy mogą wejść do środka, udzieliłam im pozwolenia i usiedliśmy w salonie, po chwili dołączył też Con i usadowił się obok mnie. Trochę się przesunęłam żeby zrobić mu miejsce, a raczej zwiększyć dystans pomiędzy nami. Przyglądałam się funkcjonariuszom. Jeden z nich ma jasnobrązowe włosy, matowozielone oczy i około 43 lat, jest też dość dobrze zbudowany,ale niezbyt wysoki. Drugi z kolei jest dużo wyższy, z miedzianymi włosami i ładnymi piwnymi tęczówkami, jest młody ma około  25 lat, do tego jest mocno umięśniony. Obaj pachną, a raczej cuchną tanią woda kolońską. Odzywa się ten pierwszy:

- Znała pani Sheyna Obara?

- Taak - specjalnie wydłużam wyraz, by wyjść na zdezorientowaną i niepewną. - Jest moim narzeczonym

Pokazuje pierścionek, który kiedyś mi podarował, ale na pewno nie na zaręczyny.

-Och, tak mi przykro. Sheyn został zamordowany wczoraj w nocy- a policja jak zwykle z grubej rury, myślę.

- A- ale  j- jak to? - jąkam się łkając.

- Postrzelono go... Wiem, że to nieodpowiednia chwila, ale gdzie była pani wczorajszej nocy?

- Czy pan sugeruje, że to ja go zabiłam?!- mówię oburzonym głosem.

- Nie, jest to tylko rutynowe pytanie. Proszę na nie odpowiedzieć panno Evelyn.

- Ekhm,  wczoraj byłam w domu.

- Jest ktoś kto może to potwierdzić?

- Tak, byłam z Conorem. To on. - wskazałam chłopaka obojętnym ruchem ręki.

- Hmm... Dobrze, a kim jest dla pani ten młody człowiek? - pyta starszy, podejrzewając, że pewnie zdradzałam z nim Sheyna.

- To mój kuzyn - skłamałam, nawet nie jesteśmy spokrewnieni.  

Conor rzucił mi spojrzenie spode łba, chyba go wkurzyłam. I dobrze, należy się mu. Policjanci wypytali mnie o relacje z Sheynem. Kiedy sobie poszli odetchnęłam z ulgą. Powinnam dostać za to Oscara. Już miałam włączyć telewizor i obejrzeć jakąś idiotyczną telenowelę, kiedy Con wyrwał mi pilota i zaczął się drzeć wniebogłosy:

- Byliście zaręczeni?! Dlaczego mi nie powiedziałaś?! Jestem dla ciebie tylko jakimś zmyślonym kuzynem?!! Jak mogłaś...

Przerwałam mu wpół zdania i też zaczęłam się wydzierać:

- A co cię to obchodzi? To MOJE życie! I MOJA sprawa! Więc się nie wpieprzaj i nie wyobrażaj Bóg wie czego!!!

Od razu po wymówieniu ostatniego zdania pożałowałam tego całym sercem. Widziałam ból, smutek i zawód w jego pięknych oczach. Chciałam go przeprosić za słowa wykrzyczane w gniewie, ale on chwycił swoją kurtkę i wybiegł z domu trzaskając drzwiami. Pobiegłam za nim ciągle nawołując, ale zniknął mi z oczu. Zawiedziona wracałam do domu powłócząc nogami i żałując każdego wypowiedzianego zdania.           

 ~ Jest udało mi się to napisać :D Według mnie jest całkiem długi, ale dalej nie mogę dojść do tych głupich dwóch stron  xD I wielkie dzięki za tyle odczytu, to już aż 356 osób, 37 votes i komentarzy <3~  

Zachować PozoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz