Rozdział 7

537 39 5
                                    

Całą noc nie zmrużyłam oka przez potworne wyrzuty sumienia, dręczące mnie od wyjścia Conora. Kurdę, zachowuje się jak jakaś płaczliwa panienka, którą nic tylko żałować. No ale co mam zrobić w związku z tym, iż zraniłam tak kochanego, przecudownego człowieka jakim jest Con? Tak cholernie mi na nim zależy, a wszzystko spieprzyłam! O Jezu, co ja robię? Jeszcze dwa dni temu wzięłabym sprawy w swoje ręce, a teraz co? - użalam się nad sobą! Koniec! Nie czas na mazanie i wypłakiwanie w poduszkę! Muszę przestać zachowywać się jak pępek świata, wziąć dupę w troki i błagać o wybaczenie przyjaciela! Właśnie przyjaciela, a nie jakiegoś posranego kuzyna.

Coś dużo tych wykrzykników, skarbie. - odzywa się szyderczy głos mojej podświadomości.

Znalazła sobie głupia moment na docinki. Jakbym już nie była dość zdołowana!

Och przymknij się. Ja tu próbuję się zmotywować, by nie popełnić największego życiowego błędu!

Taaa, a o którą wpadkę chodzi ci konkretnie? Wiesz tyle ich było, że aż się pogubiłam. Hmm chyba powinnas zacząć je wszystkie spisywać...

Spadaj! Nie potrzebuję twoich chorych rad ... W ogóle jak mam cie nazywać? Zwracanie się per "Podświadomość" jest z troszku idiotyczne. Może Ela?

Czemu akurat Ela? Znam wiele ciekawszych imion.

Pfff! To proste, jesteś tak samo podłą jędzą jak Elżbieta Batory, przez co to miano jest wprost idealne.

Ela już się nie odezwała, prawdopodobnie jest zła za nazwanie ją "podłą jędzą". No, ale to nie moja wina, że to tak świetnie do niej pasuje. Odeszłam od tematu, więc mam zamiar przeprosić Conora. Muszę wkraść się w jego łaski, dlatego ubieram się dla odmiany na niebiesko - jego ulubiony kolor. Dzień jako, iż ciepły pozwala mi na założenie koszulki na krótki rękaw i trzy - czwartych spodni. Ostateczny werdykt spowodowany spojrzeniem w lustro - na urodę go nie wezmę, ale na litość na pewno. Nieprzespaną noc i okropny nastrój mam wymalowane na twarzy, ale nie oszukujmy się - lepiej być już nie może. Wychodzę z domu i kieruję się w nasze miejsce, w którym się poznaliśmy i do którego przychodzimy po każdej kłótni, by się pogodzić. Jak stare dobre małżeństwo tylko, że my nie możemy się rozwieść. Zadbane uliczki gwałtownie przechodzą w zdewastowane chodniki i zniszczone bloki "upiększone'' przez graffiti, pełne dzikich lokatorów. Nim się obejrzałam już byłam na miejscu. Tak jak podejrzewałam Conor też. Stał oparty o lampę i patrzył się gdzieś - nie wiadomo gdzie. Ubrał się w czerwoną koszulę w kratę i zwyczajne jeansy.  Cicho, niemalże skradając się podeszłam do niego, jak na zawołanie odwrócił głowę i spojrzał na mnie wzrokiem pełnym... właśnie czego? Mieszaniny smutku, ulgi i wielu innych uczuć, które pojawiły się i zniknęły tak szybko, że nawet nie zdążyłam ich zidentyfikować. Obmyśliłam tyle przeróżnych scenariuszy, tekstów, a teraz, kiedy przychodzi co do czego umiem wydusić z siebie jedynie ciche "przepraszam", przepełnione emocjami, które wyrażają więcej niż tysiąc słów. On i tak nie musiał odpowiadać, bo uścisk, w który mnie wziął wyrażenie oznaczał wybaczenie. Staliśmy tak w milczeniu wtuleni w siebie, rozumiejąc się bez słów. Ciesząc chwilą nieświadomej błogości. Straciłam rachubę czasu, więc nie wiedziałam czy trwaliśmy w tej pozycji minutę, godzinę, a może więcej. Szczerze nie interesowało mnie to za bardzo, bo byłam szczęśliwa. Oderwaliśmy się od siebie i ruszyliśmy w kierunku magazynu, w który umówiony był cały gang. Tak właśnie wróciliśmy do pokojowych stosunków.

Zachować Pozoryحيث تعيش القصص. اكتشف الآن