Rozdział 14

299 25 6
                                    

CONOR POV'S

Cały dzień. Cały dzień jej szukałem i dalej nic. Żadnego śladu, tropu, poszlaki. Zupełne zero, równie dobrze mógłbym się położyć i nic nie robić, dałoby to ten sam efekt, lecz ona jest dla mnie ważna i będę jej szukał do samego końca. Nie poddam się, sprowadzę ją z powrotem. Ale co mogę jeszcze sprawdzić, jaka opcja mi pozostała? Nie wiem. Jedyną rzeczą, której jestem pewien to to, iż została ona porwana. Wiem to od Sally, która tego wieczoru była z Eve i została brutalnie ogłuszona przez jednego z napastników. Biedaczka, ciągle obwinia się, że nie dopilnowała Evelyn. Absurd, całkowity absurd, tej dziewczyny nie da się przypilnować. Jest to niemożliwe pod względem fizycznym, nawet w teorii nie ma takiej opcji, ale Sal, strasznie uparta dziewucha, dalej upiera się, że to przez nią. Nijak nie da się jej pocieszyć i przemówić do rozsądku. Joey stara się znaleźć coś w komputerze, w jakiś bazach danych i innych rzeczach, o których nie mam bladego pojęcia. PO raz pierwszy od dłuższego czasu byłem bezradny. Okropne uczucie, nie polecam. Cały pełen zdenerwowania kręciłem się po sali przyciągając wzrok pozostałych członków gangu. Nikt nic nie mówił, wszyscy trwali w ciszy pełnej nerwów, napięcia i niedowierzania. Pewnie do większości nie dotarło jeszcze to co się stało, nie dziwota sam bym nie uwierzył. 1, 2, 3, 4 - liczyłem w myślach, by powstrzymać napływ emocji, by nie pogrążyć się w amoku. 1, 2, 3, 4 - to już nie działa, zaraz wybuchnę. Muszę wyjść. Na dwór. Szybko. Teraz. Skierowałem swoje kroki w stronę wielkich, metalowych drzwi. Pchnąłem je mocno i wypadłem na dwór, mało co nie potykając się o własne stopy. Świerze powietrze trochę mnie otrzeźwiło. Rozejrzałem się po posiadłości. NA parkingu coś, a raczej ktoś się ruszał. Podszedłem tam i zobaczyłem starą, niegdyś czarną półciężarówkę, która teraz była cała powgniatana, odrapana i zawalona... gruzem? Dziwne, lecz dziwniejsze było to, że koło niej jakiś chłopak pochylał się klęcząc nad dziewczyną. Zaraz, stop, ta dziewczyna to... Evely! Co ona z nim robi?! Nic jej nie jest? Jak najprędzej znalazłem się obok leżącej. Wziąłem jej drobne, strasznie poranione ciałko w ręce i nie oglądając się, całkowicie ignorując natarczywe spojrzenie chłopaka ruszyłem w stronę fabryki. Z całej siły kopnąłem w drzwi robiąc przy tym taki hałas i zamieszanie, że wszyscy, jak na komendę, zerwali się z miejsc. 

- Eve? Eve! Evelyn! - najpierw niepewnie, szeptem, później głośno, aż krzycząc powtarzała prze szczęśliwa Sally na widok swojej przyjaciółki. Niestety na widok obrażeń zrzedła jej mina i przybrała poważny, stanowczy ton - Połóż ją na kanapie, przemyje rany i unieruchomię złamania.

Bez słowa sprzeciwu, najdelikatniej jak potrafiłem zrobiłem to o co mnie prosiła. Kilka lat temu Sal była studentką medycyny, jedną z lepszych, bardzo utalentowaną. Wszyscy wróżyli jej świetlaną przyszłość w chirurgii, lecz po wypadku musiała zrezygnować z nauki. Wielka szkoda dla ludzkości zmarnować taki talent. stałem wgapiając się jak zwinne palce Sally oczyszczają najmniejsze zadrapania. Trochę otumaniony usłyszałem jak władczym głosem rozkazuje mi przynieść nić chirurgiczną z szafki w sąsiednim pomieszczeniu. Jak w śnie pobiegłem tam i przyniosłem to, o co prosiła. Po dłuższym czasie, gdy Sal wreszcie skończyła zabieg ciało Evelyn wyglądało jak szmaciana lalka, którą ktoś podziurawił, a następnie znów zacerował. Powolnym krokiem podszedłem do kanap, ująłem jej zimne dłonie w swoje, oparłem czoło na jej czole i słuchałem jak śpi, wydając z siebie niemiarowe, świszczące i urywane oddechy. Łzy płynęły ciurkiem, nie mogłem nad nimi zapanować. Łkałem jak małe, bezbronne dziecko. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę jak bardzo mi na niej zależy, jak straszny był dzisiejszy dzień. A co najważniejsze - jak bardzo ulżyło mi gdy okazało się, że żyje i nic jej nie jest. Nie takie znowu "nic". Przecież wróciła cała poturbowana. Zabiję skurwysyna, który jej to zrobił. Pięści, zacisnąłem je z całej siły, by powstrzymać się od wybuchu. 1, 2, 3, 4 - odliczałem, by znów przejąć kontrolę nad swoim ciałem bez potrzeby wyżywania się na  kimś innym. Nie wiem co się ze mną dzieje. Myślałem, ze mam pod kontrolą bestię czającą się we mnie. Myślałem, że mam to pod kontrolą. Jak bardzo się myliłem? Pocałowałem Eve w czoło. Chwiejnym krokiem, jak pijany, upojony jej zapachem ruszyłem w stronę tylnego wyjścia. Tyle emocji się we mnie biło. Ból, wściekłość, smutek, skrajna rozpacz i ulga, spowodowana tym, że ją odnalazłem. A najsilniejszy strach. Strach przed samym sobą, przed tym co mogę zrobić.  Z każdą chwilą czułem jak tracę kontrolę. Przyspieszyłem. Znalazłem się na dworze i zacząłem krzyczeć. Ile sił w płucach! Najmocniej jak potrafiłem. Krzyczałem, płakałem. I w kółko, bez przerwy, aż całkowicie wykończony opadłem na ziemię, lecz dalej łkałem. Wciąż powtarzając "przejmij kontrolę, musisz wygrać". Muszę być silny. Dla niej. Dla siebie. Dla wszystkich. Nie mogę dać się opętać nałogowi. Głód nie może zwyciężyć.   

______________

Przepraszam za tak długą nieobecność, ale szkoła zabija moją wenę ;_; Dziękuję wszystkim za to, że to czytacie i mam nadzieję, iż się podobało i może nawet sięgniecie po inne moje opowiadania ;3 Tak to jest reklama ;p

Zachować PozoryOnde histórias criam vida. Descubra agora