Rozdział 15

283 26 5
                                    

Metaliczny posmak krwi dominował w moich ustach, czułam ból przy każdym oddechu. Spojrzałam na swoją dłoń, na zabandażowaną talię i nogę usztywnioną jakimiś bandażami i deską. Na początku nic nie zrozumiałam. Kto to zrobił? Gdzie ja jestem? Co z Carterem? Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Takie znajome... ale to przecież niemożliwe. Jeszcze raz dokładnie przeanalizowałam pokój. Tak, to baza. Nie ma innej opcji. Gdzie się podziali wszyscy? Spróbowałam podnieść się do pozycji siedzącej, lecz po moim ciele rozlał się tak silny ból, iż nie zdołałam zdusić straszliwego, piskliwego krzyku. Ze łzami w oczach opadłam na plecy. Niemal od razu otworzyły się drzwi, z których wyszli Carter i Conor. Na ich twarzach widoczne było napięcie i zdenerwowanie.

- Co się stało? - Conor najszybciej znalazł się obok mnie i przyklęknął na jedno kolano, jednocześnie chwytając moją lodowatą dłoń.

- Nie, nic. PO prostu starałam się podnieść - uśmiechnęłam się łagodnie, by uspokoić go, lecz przyniosło to odwrotne skutki.

- Oszalałaś?! Nie możesz wstawać, cała jesteś poturbowana! Wyglądasz jak żywy worek treningowy i próbujesz się podnosić. Toż to istne wariactwo! - szybko, jak karabin maszynowy wypowiedział to na jednym tchu.

- Nie forsuj się tak, chciałam tylko zmienić pozycję, bo mi było niewygodnie - Carter cały czas, w milczeniu przypatrywał się tej scenie. Musiała ona wyglądać naprawdę idiotycznie. Nie chcę sobie nawet tego wyobrażać. Patrząc dłużej na postać młodszego chłopaka zauważyłam coś, o co musiałam niezwłocznie spytać.

- Carter, dlaczego masz rękę w gipsie? Kto ci go założył? 

- Ah, byłem w szpitalu - uśmiechnął się łobuzersko.

- Co? - dla lepszego efektu wydłużyłam ostatnią samogłoskę.

- Kiedy ty wczoraj wieczorem odpoczywałaś ja razem z... - zawahał się najwyraźniej szukając imienia w pamięci - Sally pojechałem na ostry dyżur, żeby nastawili i usztywnili mi rękę.

- Pytali jak to się stało?

- Tak, powiedziałem, że niefortunnie spadłem ze schodów. Jestem mistrzem kłamstw i przekrętów - uśmiechnął się zawadiacko i zgiął w parodii ukłonu. Nie mogłam się nie zaśmiać. Carte jest też mistrzem żartów i komików.

- Bardzo dobrze, mistrzu - wydusiłam pomiędzy spazmami zabójczego i strasznie bolesnego śmiechu. Jednak naraz przypomniałam sobie koszmar minionych dni, a moja twarz spoważniała. Zaczęłam się zastanawiać nad Williamem, w końcu to poważna sprawa. Jest on strasznie uparty, wątpię, żeby kolejne przeprosiny coś załatwiły. Co innego mogę mu zaproponować? Nawet jeśli mam jakąż rzecz, która by mu się spodobała, to i tak nie wiem czym to jest.

- Nad czym tak zawzięcie rozmyślasz? - spytał Conor sadowiąc się na niezajętym skraju łóżka. Carter niedawno poszedł do drugiego pokoju. Możliwe, że chciał nam dać chwilę prywatności.

- Słyszałeś o tym co działo się w trakcie mojej niewoli? - zaczęłam spokojnie.

- O tym jak cie porwano usłyszałem od Sally, ale nic więcej nie wiem. Przykro mi...

- Nie o to mi chodziło - przerwałam jego przeprosiny.-  Chciałam tylko sprawdzić co muszę ci opowiedzieć, lecz widzę, że muszę zacząć od początku - opowiedziałam mu o Fatumie i jego rodzinie. Powtórzyłam i opisałam mu wszystkie słowa, które opowiedział i ruchy, które wypowiedział, wszystko czego dokonał. - Nie wiem co mogę mu zaproponować, jak uśmierzyć jego gniew. A najważniejsze - jak wytłumaczyć mu, że zabicie jego ojca nie było planowane. Potrzebuję pomysłu na cokolwiek byleby go uspokoić.

- Rozumiem cię. To nie będzie łatwe, odnoszę wrażenie, ze on nie poprzestanie dopóki, dopóty nas nie zabije. 

Zamiast odpowiedzieć pogrążyłam się w swoich mrocznych rozmyślaniach. Im dłużej siedziała w ciszy tym bardziej wydawała mi się ona podejrzana i dziwnie nienaturalna. Bowiem przywykłam do ciągłego ruchu, zamieszania, harmidru przepełniającego bazę, aż po same brzegi. Zadałam Conorowi kolejne nurtujące mnie pytanie:

- Gdzie się wszyscy podziali?

- Skąd wiesz, że ich nie ma? - zadziornie podniósł brwi i uśmiechnął sie uwodzicielsko.

- Słyszysz? - zapytałam spokojnie, wręcz łagodnie.

- Nie, przecież jest cicho i..

- Cicho, jest cicho. Czyli coś czego nigdy nie doświadczysz, kiedy ktoś jest w środku.

- Heh, masz rację - zaśmiał się. - Kilka osób kręci się po podwórzu patrolując teren, inni pojechali do domu, by się odświeżyć, a Sal, An i Em pojechały po zakupy.

- Bardzo dobrze, tylko po co te zakupy? - zdziwiłam się.

- Hehehe znasz je. Bez zakupów nie przeżyją nawet doby - obydwoje zaczęliśmy rechotać. Zupełnie jak żaby. 

Zachować PozoryWhere stories live. Discover now