Rozdział 6

618 50 5
                                    

~CONOR POV'S~

Jak ona mogła to powiedzieć? Dopiero co wypłakiwała się na moim ramieniu, spała wtulona w moje objęcia. To dla niej nic nie znaczy? Myśli, że nie mam uczuć? Jak może mnie tak ranić? Nie uważać nawet za przyjaciela! Tylko za jakiegoś głupiego "kuzyna''. Szybkim ruchem złapałem kurtkę i wybiegłem z mieszkania zanim zdążyłem je roznieść, a mało brakowało i bym to zrobił. Biegnę, nawet nie wiedząc gdzie. Mój mózg całkiem się wyłączył. Nogi jakby same mnie niosły. Mija dobra godzina kiedy w końcu wyrywam się z tego amoku. Cały gniew jakby się ulotnił. Rozglądam się po okolicy w zadumie. Coś mi się kojarzy, chyba już tu kiedyś byłem... To, to miejsce. Łzy ciekną mi po twarz, jak dawno nie płakałem, nie odreagowywałem bólu w inny sposób niż agresją i przemocą.  A teraz stoję sam na środku ulicy i płaczę jak małe dziecko, które gdzieś się zgubiło, tak jak ja zagubiłem się w swoich uczuciach. Jak ja nienawidzę uczuć, czemu człowiek musi je odczuwać?! Przed oczami widzę wspomnienia sprzed czterech lat, kiedy byłem głupim siedemnastoletnim szczeniakiem. I rządził mną nałóg.

(Dziesięć lat wcześniej)                                                                               

  Znów wymknąłem się w nocy by przyjść do klubu. Zaczynało się to niegroźnie. Rozmawialiśmy, może nawet trochę wypiliśmy ,ale nie tyle by się spić. Byliśmy rozsądni, a przynajmniej tak wtedy uważałem. Przez parę tygodni nic się nie działo. Świetnie się bawiłem, poznawałem nowych kumpli, nowe dziewczyny. Czyli po prostu raj na ziemi (miałem bardzo niskie standardy raju). I to trwałoby dłużej gdyby nie ten okropny niedosyt, który cały czas czułem. Tą pokusę by zabawić się jeszcze bardziej. Udawało mi się ją ignorować tylko przez kilka dni. Byłem słaby, bo uległem i teraz żałuję tego najbardziej z całego serca. Na początku popalaliśmy haszysz i braliśmy tabletki takie jak valium. Sądziliśmy, że przez to nasze problemy znikną, że będziemy szczęśliwsi. I wydawałoby się iż tak się czuliśmy, może nawet przez miesiąc, ale szybko sięgnęliśmy po coś mocniejszego, droższego i bardziej odurzającego (co w naszym mniemaniu było lepsze, najwspanialsze). Narkotyki. To od nich byłem uzależniony. Cały czas wmawiałem sobie głupi, że to nie prawda i w każdej chwili mogę przestać. Och, jak bardzo się pomyliłem. Cały czas odczuwałem coraz to silniejszy głód.  Zaczęły mi się kończyć pieniądze, musiałem zacząć zarabiać. Jak? Musisz się sam domyślić to jest zbyt poniżające by choć o tym wspominać. Ten stan rzeczy trwał ponad pół roku, mój organizm powoli się wyniszczał, psychicznie czułem się jak śmieć. Już nie miałem gęstych, miękkich włosów tylko jakieś strąki, które nie były do nich podobne, byłem tak chudy, że w moje żebra swobodnie mógłbyś wsadzić rękę, a oczy niegdyś tak radosne, pełne życia straciły swój blask i ciepło. Byłem wrakiem człowieka. Pewnie bym umarł gdyby nie ona. Mój chodzący cud zesłany przez niebiosa. Piętnastoletnia Eve była bardzo mądra i piękna (nie żeby teraz taka nie była), próbowała namówić mnie na odwyk. Ale byłem zbyt uparty i durny by dać się tam zamknąć. Na szczęście ona i tak nie odpuszczała, więc poszliśmy na kompromis, zabrała mnie do siebie. Zamknęła w pokoju i czekała aż cała trucizna opuści mój organizm. Zabrzmiało to okropnie i takie było, cały czas wymiotowałem i zwijałem się z bólu, ale ona i tak była przy mnie i dodawała otuchy. Później pilnowała mnie bym znów nie skusił się i nie popadł w nałóg. Zaprzyjaźniliśmy się, wyciągaliśmy nawzajem z tarapatów, byliśmy dla siebie nawzajem opoką.

(Teraźniejszość)                                                                             

Jestem jej wdzięczny za to, że wyciągnęła mnie z tego całego gówna. Nie powinienem dziś tak na nią naskoczyć. Jutro pójdę i przeproszę ją za swoją głupotę. Zasłużyła na to po tym jak mnie uratowała. Zresztą nie tylko mnie, bo wybawiła też wszystkich naszych przyjaciół, którzy są w jej gangu. Jeżeli ktoś pomyślał, ze jesteśmy razem pod przymusem to się srogo pomylił, my jesteśmy tam, bo dostaliśmy drugą szansę, zostaliśmy uratowani.   

~EVE POV'S~

Jezu, czasem jestem taką nieczułą idiotką. Jak mogłam zranić osobę, na której tak mi zależy? On od zawsze był moim najlepszym przyjacielem, pomagał mi tyle razy, rozumiał i pocieszał, kiedy tego potrzebowałam. Razem z nim założyłam ten gang, to był jego pomysł, a ja mu odpłacam w ten podły sposób.

(Dziesięć lata wcześniej)                                                                            

Miałam piętnaście lat. Byłam strasznie wkurzona, a nawet trochę smutna przez to, że przeprowadziłam kolejną "głośną rozmowę" z rodzicami. To była już piąta w tamtym tygodniu kłótnia. Powoli miałam tego dosyć. Szłam jakąś boczną ulicą, z rodzaju tych, które wymija się szerokim łukiem. Zaczynałam czuć lekki niepokój (czytaj: bałam się jak cholera) spowodowany otaczającymi mnie zdezelowanymi, niezamieszkałymi budynkami, a sytuacji nie poprawiał fakt, że było około jedenastej w nocy. Sceneria rodem z horroru. Zaczynałam się spodziewać jakiegoś mordercy, lub najgorszej zjawy z sennych koszmarów. Zamiast tych potworów znalazłam chłopaka w podobnym do mnie wieku, płaczącego na ulicy.  Zrobiło mi się go żal, więc podeszłam by pocieszyć nieznajomego.

- Co się stało?

- Nic. Odejdź stąd! Nie potrzebuję niczyjej pomocy!

- Nie, właśnie, że potrzebujesz. Nie odejdę dopóki, nie powiesz mi co cię trapi - odparłam łagodnym, lecz nie znoszącym sprzeciwu głosem.

- J -ja  p -po prostu dłużej tak nie mogę! Nie mogę, rozumiesz?! To mnie niszczy. Chcę przestać, ale nie mam siły! Jestem słaby, żałosny...- reszta słów zatonęła w rozpaczliwym łkaniu. Nie wiedziałam co powiedzieć, jaki ruch wykonać, by go pocieszyć i uspokoić. Zdecydowałam się na to, by go przytulić i pozwolić wypłakać się na ramieniu. Kiedy wreszcie się pozbierał opowiedział mi swoją historię, bardzo smutną historię chłopaka, który był zdany sam na siebie, i którego wszelkie iskierki nadziei zostały zgaszone. Wzruszyłam się. Obiecałam, ze przenocuję go w swoim mieszkaniu i pomogę przeciwstawić się uzależnieniu. Szliśmy gawędząc o niczym i wszystkim naraz, gdy nagle zdałam sobie sprawę, iż nie znam jego imienia, a on mojego.

- Tak w ogóle jak ty się nazywasz?

- Conor, miło mi poznać ...

- ...Evelyn, ale mów mi Eve. Mi też miło poznać. - dokończyła za niego i wybuchnęliśmy śmiechem podając sobie ręce na przywitanie. Właśnie wtedy byłam naprawdę szczęśliwa.

(Teraźniejszość)                                                                           

Jestem straszną niewdzięcznicą. Powinnam być dla niego oparciem, za to jak mi pomaga, a nie sprawiać ból. A zamiast tego ja, głupia idiotka sprowokowałam go do zrobienia tego co zrobił z tą nieszczęsną głową. On chciał mnie do siebie zrazić, znam Conora na tyle dobrze, by wiedzieć, że reaguje tak tylko wtedy gdy się zakocha...      

Zachować PozoryDonde viven las historias. Descúbrelo ahora