Rozdział 10

421 39 15
                                    

Moja głowa, moje ciało. Ile ja wypiłam, żeby mieć takiego kaca?  Dużo, bardzo dużo. Gdzie Sal? Ona pewnie tez leczy skutki wczorajszego wieczoru. Co tak śmierdzi? Krew? Noc, przypomniałam już sobie każde wydarzenie, które miało miejsce. Porwanie. Jestem przywiązana do kaloryfera. Rozglądam się po pokoju. Przede mną stoi zakurzony telewizor, taki sam jak w filmie The Ring (zaczynam myśleć, że zaraz zobaczę wychodzącą z niego Samarę Morgan), ściany są obleśnie żółte, podłoga brudna, a na stoliku stoi nie wielka maszyna poprzetykana kolorowymi kabelkami... O MÓJ BOŻE! To bomba. Na zegarze pozostały dwie i pół godziny. Z rogu pomieszczenia dobiega zduszony jęk. Na krześle skrępowany siedzi młody mężczyzna, może trochę ode mnie starszy. Cały poturbowany, obklejony krwią, cicho pyta się:

- Co ja tu robię?

- Też chciałabym wiedzieć.

Jeżeli chcę zatrzymać nie ubłagalnie zbliżający się wybuch, muszę być rozwiązana. Ciągnę więzy z całej siły, raniąc nadgarstki, aż do lepkiej krwi. Coś za dużo tego paskudztwa jak na jedno pomieszczenie. Udało się. Nogi mam jak z waty, lecz wlekę się w stronę chłopaka, by go też uwolnić. Z nim idzie mi szybciej.

- Jak masz na imię i czy wiesz o co tu chodzi?

- Carter. Nie, nie wiem. Jakiś facet porwał mnie z ulicy i pobił. Straciłem przytomność i znalazłem się tutaj.

- Jestem Eve. To tak samo jak ze mną, tylko nikt mnie nie pobił, ale za to przyjaciółka... nieważne. Umiesz rozbrajać bomby?

- Nie.

Po tej krótkiej wymianie zdań zapadła krępująca cisza. Nareszcie mogę spokojnie pomyśleć jak rozbroić bombę. Nie przypominam sobie, bym  kiedykolwiek o tym czytała, oglądała film, słuchała, lub cokolwiek innego. Co ja mam teraz zrobić? Nie oszukujmy się, nie mam żadnych szans na przeżycie i uratowanie Cartera. Żałosne!!! Co ja wyprawiam do jasnej cholery?! Do niedawna zebrałabym dupę w troki i uratowała siebie, jego i dała do popamiętania temu, który odważył się ze mną zadrzeć. Pełna nowej nadziei, chęci, zapału zaczęłam uważnie badać ładunek. Trzy kable. Niebieski, czerwony, czarny. Przecięcie jednego utoruje nam drogę do życia, lecz jeden najmniejszy błąd będzie nas je kosztował. Udaję pewną siebie i znającą na rzeczy, żeby chłopak  nie przestraszył się jeszcze bardziej. Chyba mi się udało i uwierzył, że codziennie rozbrajam ładunki wybuchowe i inne tego typu zabawki. Zostały dwie godziny pięć minut, a ja nadal patrzę się jak ciele w malowane wrota.

- Ty też nie masz pojęcia co robić, prawda?

- No tak... nie za bardzo. 

- Nie żyjemy. Kurwa, co ja takiego zrobiłem? - zaczął mamrotać pod nosem inne teksty tego typu.

Całkowicie zignorowałam jego pozytywne komentarze i dalej przyglądałam się ładunkowi. Każdy szczegół wyraźnie obrysował mi się w pamięci. Zaczynam zdawać sobie sprawę, że nic nie wskóram, nie wymyślę. Jestem bezsilna. Koniec z nami, umrzemy wysadzeni. Niespodziewanie Carter zaczął wstawać.

- Co ty robisz?

- Przypomniało mi się, że ostatnio oglądałem CSI: Kryminalne zagadki Las Vegas i było tam coś o rozbrajaniu bomby i...

- Czy ty jesteś normalny?! Chcesz nas powysadzać?

- A masz lepszy pomysł?

- Nie, ale wolę pomyśleć, a nóż coś mi wpadnie do głowy, a nie od razu się wysadzać.

- Nie marudź, chcę tylko popatrzeć. Przecież nie mamy nic do stracenia...

- Oprócz głów - mruknęłam.

Chłopak wstał z krzesła i przeszedł kawałek, kiedy gwałtownie runął na ziemię. Podbiegłam, by podnieść go i znów posadzić. Podałam mu dłoń i zobaczyłam tatuaż trzech szóstek nachodzących na siebie i układających w trójkąt na skórze pomiędzy kciukiem, a palcem wskazującym. Gang Manson'ów, który jest bardziej sektą niż gangiem. To właśnie oni doszczętnie zrujnowali moje życie. Zabili dawnych przyjaciół, biologiczną rodzinę, chłopaka. Całym sercem, całą duszą, całym ciałem ich nienawidzę. Wyrwałam dłoń z ręki Cartera i zaczęłam krzyczeć: 

- Kurwa! Czemu od razu nie powiedziałeś, że jesteś Mason'em?! Ty dupku, ty ...

- I co byś wtedy zrobiła?! - przerwał mi wyzwiska, a dopiero co zaczęłam się rozkręcać.

- Wtedy bym nas wysadziła! Miałabym pewność, że nie żyjesz, a twój pieprzony gang odniósł jakąś stratę! Ale i tak mniejszą niż ja - ostatnie zdanie wymówiłam niemal bezgłośnie.

Chłopak dał za wygraną i już się nie odzywał. Chyba zrobiło mu się mnie żal. Cała złość jak szybko przybyła tak szybko wyparowała z mego organizmu. Nie potrafię gniewać się na chłopaka, który pewnie nie jest niczemu winien, w przeciwieństwie do mnie, bo zraniłam go swymi słowami. Nagle słyszę szum. To telewizor, na którym zaczyna się wyostrzać obraz.. 

- Witajcie Evelyn Davis i Carterze O'Neil! Mam nadzieję, że się zaprzyjaźniliście.

Zachować PozoryOù les histoires vivent. Découvrez maintenant