Rozdział 20 - MIASTO PRAWA

68 5 0
                                    

Waszyngton, tydzień później

– Cholerne miasto prawa – mruknął Ramiro, spoglądając na panoramę stolicy Stanów Zjednoczonych z wysokości balkonu na dziesiątym piętrze zwykłego blokowca.

Przyjechał tu z resztą swoich dwa dni temu i już wiedział, że nie obejdzie zasad, które narzucił im Jebb Watkins.

Agent Watkins spotkał się z nimi tuż po ulokowaniu ich na miejscu, aby „omówić sprawę" - przedstawił jasno stanowisko, które obrali wobec nich on i jego szefowie, niekoniecznie w tej kolejności.

Stwierdził pewnym głosem, iż dostaną nową tożsamość i ochronę, po prostu nowe życie.

W zamian oczekiwano od nich jednego: mówienia prawdy podczas składania zeznań w sądzie. Całej prawdy i tylko prawdy - inaczej nici z umowy.

Watkins powiedział, że będą szczegółowo przesłuchiwani, a Ramiro dodał w myślach, że „jakby o tym nie wiedzieli".

Za oknem prószył śnieg, Ramiro cisnął pustą puszkę po coli, którą właśnie dopił, do pojemnika na odpadki.

Białe płatki powoli okrywały skrzącą się pierzyną cały świat. Normalna sprawa w styczniu.

– Ruben? Nie śpisz? – Czyjś drżący głos wyrwał Corteza z objęć Morfeusza.

Niechętnie uniósł powieki.

– Jest piąta rano!  – zaprotestował. – Ano, z seksem musimy wstrzymać się jeszcze przez parę tygodni po narodzinach dzieci i ...

– Bandyto jeden! – sapnęła Ana - Maria. – One właśnie zapragnęły dziś, teraz ... pojawić się na świecie!

Młoda kobieta poczuła w tej samej chwili bardzo silny skurcz tam na dole.

Natychmiast chwyciła się za brzuch, czując, jak z bólu świat wiruje jej przed oczami. Ruben zrozumiał, iż jego żona bynajmniej nie ma w tej chwili ochoty na cielesne zbliżenia z kimkolwiek.

Wyskoczył z łóżka niczym oparzony, błyskawicznie założył na siebie ubranie i buty, a potem pomógł swojej kobiecie w podobnej czynności, tyle, że z jej ciuchami oraz butami.

Z oczu przyszłej matki płynęły łzy, bo nic nie przygotowało ją na fakt, że nawet początek porodu może tak boleć. W tej chwili nie była pewna, czy za parę chwil przyjemności warto potem znosić katusze.

Najgorszym był fakt, że Ruben zauważył moment, gdy odeszły jej wody. Nie dość, że czuła zażenowanie z tego powodu, to on wyglądał na bardziej przerażonego niż ona i najwyraźniej miał zamiar zemdleć. Narobił rabanu i krzyku na całe mieszkanie.

Gabriel  jak zwykle okazał się niezawodny - usłużnie podał ojcu torbę z rzeczami dla Any i wyprawkami dla czworaczków, które wybrały sobie dzisiejszy dzień na własną datę narodzin.

Ana - Maria płakała, zgięta wpół, a Ruben miał dziwnie zbolałą minę.

– No co?! – burknął Ruben na Ramira, gdy ten rzucił wnerwiający komentarz „Ruben, będziesz tatą? Nie cieszysz się?" – Nie widzisz, że Anę boli, baranie jeden?!

– No dobra, zawiozę was do najbliższego szpitala, trzeba tylko powiadomić tajniaków, którzy nas pilnują, bo dostaną wścieklizny, jeśli wymkniemy się po cichu – Ramiro wziął od przyjaciela torbę z rzeczami, Ruben zaś żonę na ręce i szepnął jej coś pytającym tonem na ucho.

– Nie dam rady – jęknęła, gdy kolejny skurcz niemal pozbawił ją tchu i wcisnęła swą twarz w zagłębienie jego ramienia.

– Co pan wyprawia? – Agent, który właśnie wyłonił się ze swojego kąta, spiorunował Corteza wzrokiem, niezadowolony z powodu zbyt wczesnej pobudki.

Najwyraźniej zapomniał, z kim ma do czynienia - lista przewinień Rubena Corteza była długa, więc lepiej było mu „nie podskakiwać", bo niepokorny delikwent łatwo mógł stać się kolejnym przypadkiem ciężkiego przewinienia w karierze „najbardziej niebezpiecznego mężczyzny w Meksyku".

Konieczność operacji plastycznej to najłagodniejszy wariant „wyroku".

– Ślepy jesteś, człowieku?! – warknął Ramiro na „agencika". - Kobieta rodzi, baranie!

Chcesz zabawić się w położnika czy podwieziesz nas do najbliższego szpitala?!

Agent zaniemówił z wrażenia na taką ripostę, a że dysponował autem, posłużył pomocą w tej kwestii, powiadamiając jedynie o konieczności użycia samochodu w charakterze podwózki tego, kogo trzeba było powiadomić.

– Zostałem dziadkiem, Ana - Maria urodziła! - Rozpromieniony w szerokim uśmiechu Jorge Redferne mocno wyściskał swą żonę, a ta zaprotestowała, oburzona siłą jego uścisku. – Dwóch chłopaków i dwie dziewuszki!

– Jesteśmy staruszkami – Anna droczyła się z mężem.

– Ramiro uprzejmie doniósł mi o fakcie, że nasz Ruben prawie oszalał z radości.

– Pewnie jeszcze asystował przy porodzie? – Anna uśmiechnęła się na samą myśl, wyobrażając sobie mdlejącego na porodówce zięcia.

– Kto? Ramiro? – Jorge udawał „niekumatego".

Objął Annę w talii, splatając swe silne dłonie na jej wydatnym brzuchu.

– Nie, nie Ramiro – wymruczała kobieta, gdy dłonie don Jorgego rozpoczęły wędrówkę ku jej piersiom.

Dobrze, że znajdowali się „sam na sam" w pokoju, który im przydzielono. Nie protestowała, czując jego oddech na karku, a potem spragnione bliskości usta.

– Jorge – powiedziała, lecz on ani myślał przestać.

– Słucham? – mruknął po chwili, udając niewiniątko, a jego dłonie ujęły jej obie piersi, delikatnie je masując. – Robię coś niestosownego?

– Skądże – uśmiechnęła się w odpowiedzi, głos jej drżał pod naporem emocji, prosząc o „jeszcze".

Don Redferne ochoczo spełnił jej skrytą prośbę, obdarzając delikatną pieszczotą niemal każdy centymetr jej nagiego ciała, ostrożnie, by nie zaszkodzić dziecku, które nosiła pod sercem.

Niebezpieczna dziewczyna/ POPRAWIONEWhere stories live. Discover now