VII

88 11 0
                                    

Zośka postanowiła najpierw załatwić sprawy związane z harcerstwem. Poszła więc do domu instruktorki harcerskiej - Stanisławy Braniewskiej. Ta przyjęła ją gościnnie, poczęstowała herbatą, ciastkami i szczerze przyznała, że ZHP w Warszawie odniesie sporo szkód podczas nieobecności Zośki. I właśnie przez te słowa dziewczyna zaczęła się wahać - jechać, czy nie jechać? Ostatecznie, jednak, wybrała pierwszą opcję.

                                                                                           ***

Pojechała tramwajem. Ku jej zdziwieniu pojazd nie pojechał dalej niż na południowe rogatki Ochocic. Zatrzymał się dokładnie na ulicy Grójeckiej. Dziewczynie nie chciało się dopytywać, dlaczego tak mało przejechali. Wysiadła z tramwaju. Przeszła kilka kroków i usłyszała krzyki, piski, wrzaski, huk, zobaczyła ludzi uciekających w jej kierunku. Zośka stała osłupiała. To była jej pierwsza w życiu konfrontacja z wrogiem. Niektórzy Polacy krzyczeli do niej, żeby uciekała, ale ona nie mogła. Zobaczyła gdzieś w rogu ulicy "Błyskawicę", dlatego podbiegła, naładowała ją, choć miała jedyne cztery naboje, zapytała się jednego chłopaka, czy on jest z wojska polskiego. Odpowiedział, że tak, więc Zosia się go trzymała przez najbliższe trzy godziny. Razem uciekali przez zniszczone budynki, płonące miasto. Po drodze widzieli dużo, a nawet bardzo dużo zmarłych. Niektórzy mieli popalone twarze, inni powyrywane ręce i nogi. Widok był straszny. Zośce zrobiło się niedobrze, ale nie mówiła o tym. Po prostu biegła. Biegła, nie wiedząc, po co biegnie i jak długo to jeszcze potrwa. Zabiła dwóch Niemców dzięki swojej nowej błyskawicy. Mimo że byli to wrogowie, żołnierzy niemieckiej 4 Dywizji Pancernej, Zośka czuła się okropnie z tym, że zabiła drugiego człowieka. Starała się o tym nie myśleć, ale to nie dawało jej spokoju. "Taka jest wojna" - powtarzała sobie i biegła. Nagle huki ucichły. Kompan dziewczyny przestał biec. Odwrócił się w jej stronę, krzycząc uradowany: "Udało nam się!" Przytulił Zośkę. Ona jednak nie odpowiedziała. Była w szoku. Stali tak naprzeciwko siebie przez jakiś czas.

- Janek jestem - zaczął chłopak. - Gruszewski.

- A ja Zośka. Zalewska.

- Coś ty taka smutna?

- Nie wiem. Po prostu zabiłam dwoje ludzi. To nie jest normalne...

- Na wojnie jest normalne, uwierz mi. - przerwał chłopak. - Idziesz gdzieś teraz?

- W sumie powinnam jechać do Lublina, do ciotki, bo moją najbliższą rodzinę rozstrzelano. Do tego już pierwszego dnia walki...

- Nie przejmuj się. Moich zabito jak miałem cztery lata. Do dzisiaj pamiętam, jak babcia i dziadek starali się nie mówić mi prawdy na temat tego, gdzie są moi rodzice, ale ja byłem mądrym dzieciakiem. Wiedziałem, że nie żyją i już nigdy nie wrócą. Ale to nieważne. Powiedz, Zośka, jak masz zamiar dotrzeć do Lublina?

- No właśnie kompletnie nie wiem, bo to daleko, a teraz niebezpiecznie jest pociągami jeździć. Lepiej byłoby się z Polakami wybrać samochodem, no ale...

- Słuchaj! Moi koledzy  wybierają się do Lublina za jakieś 15 minut i myślę, że mogłabyś się z nimi zabrać, szczególnie dlatego, że jesteś nad wyraz ładna, a do tego odważna i przyczyniłaś się do odparcia szturmu niemieckiego.

- Oj, już nie przesadzaj. Gadaj, skąd odjeżdżają i idziemy tam.

- No dobrze, dobrze. Chłopaki stąd odjeżdżają. Widzisz ten sklep? - Janek wskazał na lokal z obuwiem.

- Widzę.

- Tam zaraz zaczną się zbierać. O, Felek już przyszedł, więc ja cię z nim zostawię, a sam pójdę do domu się umyć, bo biegnąc, jak widzisz, cały ufajdałem się w błocie.

Przeszli na drugą stronę ulicy. Janek przywitał się z kolegą i poprosił, aby podwieźli Zośkę. Felek bez mrugnięcia okiem się zgodził. Może nawet ucieszył? Ponieważ podróże zawsze były najnudniejsze, ale jeżeli było się z ładną dziewczyną, to jazda odbywała się dużo ciekawiej.

Do końca być sobąWhere stories live. Discover now