XX

49 7 0
                                    

- I teraz należy dodać dwa do dwóch... - tłumaczyła lekcję nauczycielka matematyki.

Zośka zaczęła gryźć końcówkę ołówka.

- Widzicie, jakie to proste?

Dziewczyna poczuła, że jej pistolet zaczyna wysuwać spod bluzki. Szybko go poprawiła, ale zrobiła to niezbyt dyskretnie...

- Czy ty się dobrze czujesz?! - Alek z wyrzutem popatrzył na Zośkę. - Do szkoły?!

- Cicho bądź! Musiałam. - W tym czasie zadzwonił dzwonek, oznaczający koniec lekcji.

- Wcale nie musiałaś TUTAJ przynosić broni. Oddaj mi ją.

- No ty chyba sobie żartujesz!

- Ja nigdy nie żartuję. Nie rozumiesz?! Martwię się o ciebie!

- To skończ się martwić, bo nie masz powodów. Jutro jedziemy do Warszawy, więc wolałam mieć przy sobie pistolet, jakby Niemcy czy Ruscy napadli na szkołę. Zależy mi na tym, aby dotrzeć do stolicy...

- No przecież wiem, że ci zależy i w ogóle, bo Stasiek czy tam Jasiek MOŻE wróci.

- MOŻE, Zośka, MOŻE - do rozmowy wtrącili się Matusz z Wojtkiem.

- Dobra, jesteśmy wszyscy, więc chodźmy do szałasu, ale gdzie jest Anka? - zaczęła się rządzić Zofia.

- A dajże spokój z tym rudzielcem. Dzisiaj strzelamy, a ona jest tak niepozbierana, że jeszcze by wlazła gdzieś za strzelnicę.

- Bez przesady...

- A ja tam wcale a wcale nie przesadzam. Z  nią wszystko jest możliwe. Sami widzicie, jak łazi do tablicy. Po drodze zrzuci wszystkim książki, a potem zacznie się drzeć, że to nasza wina, bo źle zeszyty układamy...

- Dobra, nie marudźcie... Idziemy.


Do końca być sobąUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum