XV

60 7 0
                                    

- Dzień dobry - Zośka weszła do dużego pomieszczenia i zatrzymała się przy biurku, za którym stała młoda kobieta. Wyglądała najwyżej na 23 lata.

- Czuwaj! Co cię tu sprowadza, młoda damo? - odpowiedziała, lecz Zośka nie wiedziała, dlaczego została tak nazwana.

- Chcę się zapisać do harcerstwa. Byłam już w Warszawie.

- To dobrze, bo nie będzie dużo komplikacji. Daj mi swoją legitymację i za chwilę będziesz wolna. Tylko powiem ci, kiedy pierwsza zbiórka.

- Pierwsza?!

- No tak, bo u nas to lekkie opóźnienie przez walki mamy.

- No dobrze - Zośka dała kobiecie swój jedyny dokument tożsamości.

- Zbiórka dzisiaj kwadrans po czwartej na cmentarzu.

- Dobrze, dziękuję. To wszystko?

- Tak. Możesz iść. Mundurek noś ten z Warszawy.

- Dobra, to do widzenia!

- Czuwaj, do widzenia!

Zośka wyszła z pomieszczenia, po drodze mijając Wojtka.

- A co ty tu robisz? - zaczęła dziewczyna.

- Kazali mi tu przyjść. Podobno będziesz w mojej grupie w harcerstwie, więc muszę w tej sprawie coś załatwić.

- Aha - odparła Zośka. - Pójdę się przejść po mieście. Może mnie nie zastrzelą - zaśmiała się.

- No, ty się śmiej, ale żarty się już skończyły.

- Ojej, jakiś ty poważny... - znów się zaśmiała, co również udzieliło się Wojtkowi. - A co ty tu masz? - dziewczyna wskazała na legitymację wystającą z kieszeni chłopaka. - Pokaż! - Zośka wyciągnęła ją z kieszonki. - "Wojciech Aleksy Andrzejewski "Jędrek"". O! Jaki fajny pseudonim. Ja swojego nie mam. Chociaż, w sumie, to miałam kiedyś. To było... Jak to było?... Wiem! Baran! Baranem byłam!

- Hahaha. Mój ty Baranku - pieszczotliwie, z nutką złośliwości powiedział Wojtek.

- Idź, gdzie miałeś iść!

- Ale ja właściwie potrzebuję twojego pseudonimu! 

- No to nie wiem, jak ci pomóc...

- Będziesz... Buką. I kropka. W sumie to nawet pasuje to do ciebie.

- Wychodzę - uśmiechnęła się Zośka. - Ale teraz na serio. Idę się "poznać" z, teraz już okupowanym, Lublinem. 

- Uważaj na siebie!

Wyszła. Udała się w kierunku ratusza, którego wieża została od połowy zburzona. Ludzie chodzili z poranionymi głowami, rękami, nogami. To był moment przełomowy w życiu Zośki. Kiedy widziała tak dużo cierpiących ludzi, postanowiła jakoś im pomóc. W torbie trzymała kawałek chleba i bandaże. Znalazł się nawet płyn odkażający.

- Cześć - Zośka zwróciła się do małej żydówki.

- Dzień dobry - odpowiedziała dziewczynka.

- Boli cię tu? - Buka wskazała na głowę małej.

- Bardzo boli. Pomoże mi pani?

- No pewnie. Wstań. Pójdziemy do lasu. Tam nikt nas nie znajdzie.

- Na pewno?

- Mam nadzieję. Wstawaj i idź w stronę ulicy Grochowickiej. Ja muszę załatwić pewną sprawę - Zośka ujrzała esesmanów podążających w jej kierunku. Było ich dwóch-młodych chłopaków z czerwoną opaską na ramieniu.

- Guten Morgen, mein Freundin. Hast du mit dieser Jüdin gesprochen?  - zapytał jeden z Niemców.

- Nie rozumiem waszego języka - skłamała Zośka. Nagle drugi z wrogów złapał jej oby dwie ręce i skrzyżował na plecach.

- Nie rozumiesz?! - koślawo zawrzeszczał pierwszy. - To zaraz zrozumiesz! Wenn Sie nicht zugeben, töten Sie sie . - Dziewczyna zrozumiała, że oni chcą ją zabić.

- Ja. Ich sprach mit ihr, aber sie hatte Angst vor mir und ging irgendwo hin. Das ist es. Ich habe nichts mehr getan. Ich schwöre! Przysięgam, do cholery! - Zośkę bolały nadgarstki przez uścisk drugiego z Niemców. Szarpała się, ale wtedy było jeszcze gorzej. Czułą, że już nic nie może zrobić.

- Lass sie in Ruhe! Lass sie, du Narr! Du wirst sie töten, du Idioten! Lass das Mädchen gehen und raus! - nakrzyczał na młodych pewien mężczyzna. Dobrze zbudowany, wysoki blondyn o zielononiebieskich oczach.

Chłopcy uciekli, puszczając Zośkę. Najwidoczniej przestraszyli się... No właśnie... Zośka nie wiedziała za bardzo, czy to Polak, czy Niemiec...

Do końca być sobąWhere stories live. Discover now