XII

79 8 0
                                    

Po rozpakowaniu ubrań, Zośka przeszła się po domu. To, co ją zdziwiło, była obecność służby. Nigdy wcześniej nie spotkała mieszkania ze, swego rodzaju, podwładnymi. W kuchni pracowała kucharka, a cały dom sprzątała pani Kazia. Jej smutne, ale za to piękne oczy przeszyły oczy Zośki. Stały oby dwie przez chwilę w takiej konsternacji.

- Y, dzień dobry - zająkała się dziewczyna.

- Dzień dobry, słyszałam, że zwią cię Zosia. Ja jestem Kazia, gospodaruję tym domem. Niestety pani Katarzyna nie płaci mi należycie za tę robotę, ale to już nieważne.

- Dlaczego nieważne? Powinno być sprawiedliwie...

- No i co z tego? Ja nic nie poradzę, a muszę tu siedzieć, bo bym nie miała gdzie mieszkać. Powiedz lepiej, co ciebie tu przywiało.

- Ja... Ja właściwie...

- Tyle, że nie masz z kim mieszkać, to wiem - przerwała jej pani Kazia. - Czym się przed wojną zajmowałaś?

- Należałam do harcerstwa, ale musiałam z Warszawy wyjechać, więc chciałabym teraz tutaj, w Lublinie, się załapać. Próbowałam zapytać się tego chłopaka, jak mu tam...

- Wojtek?

- Tak, Wojtek. Więc próbowałam się od niego dowiedzieć, czy nie mógłby mi pomóc, ale on... On chyba mnie nie lubi i właściwie, to się z nim dzisiaj pokłóciłam...

- Dajże spokój z takim dziadem - roześmiała się gospodyni. - Już ja z nim porozmawiam.

- Dziękuję. Mogę iść dalej oglądać ten dom?

- Oczywiście. Wyjdź sobie do ogrodu. Przed wojną to było cudowne miejsce, choć, w zasadzie, teraz też niektórzy mogą Katarzynie pozazdrościć.

- Z pewnością. Do widzenia!

- Do widzenia! Przyjdź, Zośka, czasami ze mną pogadać. Fajna jesteś.

- Nie ma problemu.

Zośka odwróciła się w kierunku drzwi. Co, a raczej kogo, tam zobaczyła, mocno ją zdziwiło. Przy wyjściu stał... Wojtek. Podsłuchiwał całej rozmowy dziewczyny z panią Kazią.

- Czy ty nas podsłuchiwałeś?! - gospodyni nie słyszała tego, gdyż zdążyła wyjść do salonu.

- Nie! No, może trochę, ale...

- Nie ma żadnego "ale". Wiem, że mnie nie lubisz, więc podsłuchujesz dlatego, żeby kiedyś coś usłyszeć i podkablować, tak? - Wojtek przecząco kręcił głową. Widać, że było mu przykro. - Tak! Nie mów, że nie. Aż tak głupia, jak ci się zdaje, nie jestem - Zośką szarpały emocje. - I czego się dowiedziałeś? Że do harcerzy należałam. I nadal uważasz mnie za kogoś, kto, jak to powiedziałeś, gówno wie o wojnie? W swoim życiu z pewnością przeżyłam znacznie więcej niż ty! Ale nawet nie pytaj, co takiego przeszłam, bo guzik cię to obchodzi! A teraz żegnaj, obeznany w boju!

Zośka wybiegła do ogrodu. Siedziała w ciszy, między wrzosami. Myślała o tym, że gdyby Stasiek był teraz przy niej, to nie pozwoliłby, aby ktokolwiek ją traktował jak Wojtek.

Po chwili siedzenia w samotności, przypomniała jej się twarz chłopaka, pełną smutku, gdy Zośka na niego krzyczała. Zrobiło jej się przykro. "A może miał gorszy dzień?", "A może..." - tę myśl przerwał jej znajomy głos.

- Zośka? Zosiu?

- Stasiek? - Zośka oderwała się od rozmyślań. Odwróciła się w stronę, z której dochodził głos.

- Nie. To ja - to był Wojtek. - Chciałbym cię przeprosić. Nie myśl sobie, że ktoś mi kazał. Po prostu zdałem sobie sprawę, że źle cię traktowałem.

- Nic się nie stało. Ja też nie byłam święta wobec ciebie.

- Ale to ja zacząłem.

- Po co się zastanawiać, kto zaczął? Jest, jak jest. Wybaczam ci wszystko, co złego dla mnie zrobiłeś. A ty mi wybaczysz?

- Wybaczam ci to, jak opisałaś moją fryzurę - odparł Wojtek, a Zośka głośno zaczęła się śmiać. - Ale to wcale nie jest śmieszne! - chłopak położył się na trawie, obok dziewczyny, również chichotać. Leżeli tak obok siebie dość długo. Do momentu, kiedy usłyszeli bomby zrzucane na ziemię...

- Zośka, wstawaj, idziemy do bunkra!

- A masz?

- Jak mówię, żebyś tam szła, to mam. Co się głupio pytasz?

- No dobra, biegnę za tobą.

Wojtek zaprowadził dziewczynę do ogromnego dębu.

- Otwórz tę drewnianą klapę pod drzewem.

- Już!

Gdy wskoczyli do środka, wewnątrz siedzieli już wszyscy ludzie z domu pani Katarzyny.

- Dzień dobry - powiedziała Zośka, po czym każdy zaczął się tak dziko śmiać, że młoda Zalewska nie wiedziała, czy zaraz się nie uduszą.

- Oj, Zośka, dobrze, że cię mamy... - ktoś krzyknął, a dziewczyna od razu poczuła się szczęśliwa, że ktoś docenia jej nieogarnięcie i mówienie "Dzień dobry" w niezręcznych sytuacjach.


Do końca być sobąWhere stories live. Discover now