Lauren była na weekend u mamy. Minęło kilka lat od rozwodu jej rodziców, który brunetka bardzo przeżyła, jednak teraz była pryzwyczajona do życia na dwa domy.
Była późna godzina. Clara spała już w swojej sypialni, a Michelle kończyła jeszcze film w salonie. Jej telefon zaczął dzwonić, a dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona.
-Halo? - odbiera po chwili.
-Hej, córeczko - usłyszała smutny głos ojca - Jimi nie żyje...
Lauren wstrzymała oddech. Jimi to był jej pierwszy pies. Miała pięć lat, kiedy przywieźli go do domu jako szczeniaczka. Teraz miała osiemnaście, więc większość swojego życia dzieliła z tym psem, który stał się dla niej bardzo ważny.
-J-jak to...? - wyjąkała ze łzami w oczach.
-Miał niedokrwistość i przerzuty... Jechałem z nim do weterynarza, żeby go uśpić, bo nie miał już na nic siły, ale nie zdążyłem... Zmarł w samochodzie... - słyszała jak głos jej ojca się załamuje.
Lauren płakała przez następne dni z tęsknoty za swoim kompanem...
***
Spoczywaj w pokoju, piesku... Kocham cię... 😢
![](https://img.wattpad.com/cover/136596758-288-k351941.jpg)