léim

2K 25 5
                                    

Marvel

imagin | kevin thompson

postać na prośbę Iamfckingidiot

Dziewczyna stała na samym krańcu dachu, spoglądając na szarą, brudną ulicę. W jej dole rozciągało się kilka starych kontenerów, jednak ich odór nie docierał do jej nosa. Ludzie mieszkający jedynie pięć pięter niżej nie mieli już tego szczęścia.

Jeszcze parę miesięcy temu przez jej głowę przeszła by prawdziwa burza wachania i niepewności, jednak teraz nie działo się nic takiego. Z jednej strony to dobrze. Nie miała już żadnych oporów. Z drugiej jednak zdała sobie sprawę, jak beznadziejna jest jej sytuacja. Straciła nadzieję, która podobno odchodzi ostatnia.

[T.I.] chwiała się na wysokich obcasach, jednak nie tak chciała dokończyć żywota. To nie miał być przypadek, a jej przemyślana decyzja. Chciała dać do myślenia temu bydlakowi, bo mimo wszystko wierzyła, że jemu w jakimś stopniu na niej zależy. W ten najgorszy, wykraczający poza ludzkie myślenie sposób.

Długa do kolan, kolorowa sukienka powiewała na delikatnym wietrze, który spychał na jej twarz kosmyki włosów. Przestrzeń przed nią symbolizowała wolność i wieczne potępienie. Chciała spaść a czuła, jakby miały jej wyrosnąć skrzydła. Miała samodzielnie zakończyć własne życie, a jeszcze nigdy nie czuła się tak szczęśliwa.

Znajomość z Kevinem należała do najgorszych, a zarazem najlepszych chwil w jej życiu. Na przestrzeni ostatnich miesięcy urosła w niej chmara paradoksów.

Była dzieckiem ulicy. Jadła, co wpadło jej w ręce. Starała się żyć uczciwie, jednak będąc odwodnionym do granic możliwości, trudno jest myśleć o jakichkolwiek zasadach moralności. Mimo to nie dała się złamać. Nie sięgała po alkohol, narkotyki. Nie widziała najmniejszego sensu w wydawaniu ostatnich pieniędzy na tak zbędne używki. To jak opłacanie własnej śmierci. Po co miała to robić, skoro mogła ją dostać za darmo? O wiele szybciej i mniej boleśnie.

Wtedy zjawił się on. Szykowny, kulturalny, dobry. Zabrał ją ze śmierdzącego desperacją i nieszczęściem ulicznego asfaltu, obdarzając ją opieką, może nawet miłością. Może ona po prostu nie potrafiła docenić tego, co dla niej zrobił? W końcu co jest ważniejsze, wolność czy przetrwanie? Duma czy nieco troski?

Nie był najgorszym rozwiązaniem. [T.I.] mogła sczeznąć w brudnym, ciemnym zaułku. Szczury mogły wydrapać jej oczy, a karaluchy wleźć do ust. Mogła umrzeć nie z własnego wyboru, a z nakazu obrzydliwego prawa ulicy. Ci słabsi muszą zginąć, by silniejsi byli w stanie przeżyć kilka kolejnych, nędznych dni. Wszyscy powinni być martwi.

Na dach wpadł nagle Kevin. Ubrany w klasycznie skrojony, fioletowy garnitur, z nieco przydługimi włosami opadającymi na czoło i grymasem troski na twarzy. Nie, nie był zatroskany. Był wściekły.

— Nie skacz — nakazał, usilnie uspokajając głos. Jego oddech był świszczący, jakby płuca z trudem nadążały z wydychaniem dwutlenku węgla.

Spadła. Po ulicy rozniósł się huk i ludzkie krzyki. Mężczyzna nie ruszył się nawet o krok, jakby zamienił się w woskową figurę. Jego umysłu nie ogarnął szok. To znów była paraliżująca złość.

A [T.I.] była szczęśliwa. Pierwszy raz jego parszywy głos nie przejął nad nią uporczywej kontroli. Była wolna jak nigdy wcześniej.

BOŻE, ALE MI WESOŁO. MOŻE COŚ STRZELĘ JESZCZE DZISIAJ.

Znów przypominam o zamówieniach. Listę, jeszcze nieco nieoficjalnie, poszerzam o:
* Dextera (jestem na czwartym sezonie)
* Shameless (również czwarty sezon)
* 3% (połowa drugiego sezonu)
* Gotham (początek drugiego sezonu)

Multifandomowe imaginy | one-shoty | x readerحيث تعيش القصص. اكتشف الآن