exponentia

693 32 1
                                    

Chilling Adventures of Sabrina

imagin | ambrose spellman

Lubiła spędzać czas w ich domu. Mimo że była raczej pogodna, to tam czuła się po prostu dobrze. Może to przez to, że uwielbiała towarzystwo Sabriny, albo czuła ciepło bijące od Hildy, podziwiała nieugiętość Zeldy i szczerze kochała Ambrose'a... Spellmanowie byli dla niej ważni, jak chyba nikt na świecie.

Gdy siedziała na łóżku chłopaka, patrząc jak ten przekartkowuje kolejne strony starych ksiąg, do których wolała raczej nie zaglądać, na jej kolana wskoczył Salem. Otarł się głową o jej palce i mruknął głośno, na co Ambrose podniósł na nią wzrok. Uśmiechnął się pod nosem tak, by dziewczyna nie mogła tego zauważyć.

- Ambrose - zaczęła cicho, przeciągając grzbietem dłoni wzdłuż kręgosłupa kota, który wciąż wylegiwał się na jej kolanach. - Tak w zasadzie to czemu nigdzie nie wychodzimy? Cały czas zapraszasz mnie do siebie, a gdy ja próbuję zrobić to samo, szybko mnie zbywasz. Nie miej mi za złe tego pytania, uwielbiam wasz dom, naprawdę, po prostu... - Zamyśliła się na chwilę, a mężczyzna w końcu podniósł na nią już nieco zmartwione spojrzenie. Nie rozmawiał z nią o swojej przeszłości, nie wyjawił, kim tak naprawdę jest jego rodzina. Pierwszy raz w życiu po prostu stchórzył.

Była zwykłą śmiertelniczką. Dość zakręconą, momentami nierozgarniętą, zawsze wesołą, godną zaufania, pomocną, ale nieświadomą niczego dziewczyną.

Nie chciał jej mówić o tym magicznym świecie, gdzie każdy czyn ma wysoką cenę, nie istnieje miłość i przywiązanie, każdy patrzy na czubek własnego nosa, a śmierć jest raczej codziennością niżeli tragedią. A w szczególności śmierć takich jak ona: bezbronnych, śmiertelnych, niemagicznych.

- Czemu mielibyśmy wychodzić? Tutaj jest cicho, nikt nam nie przeszkadza, możemy spokojnie porozmawiać...

- Kocham cię, Ambrose - wtrąciła nagle, na co mężczyzna szeroko otworzył oczy i spojrzał po niej z szokiem wymalowanym na twarzy. Chciał jej coś odpowiedzieć, zapewne coś nieprzemyślanego i głupiego, ale na szczęście powstrzymała go gestem dłoni. - Nie mówię ci tego, żebyś odpowiedział mi tym samym. Mówię ci o tym, byś w końcu przestał kłamać.

Cisza.

Jeszcze nigdy nie doświadczył takiego dyskomfortu. Po prostu czuł jak coś zaciska się na jego żołądku, a język usycha na wiór. Jednak nie odważył się odezwać.

- Sabrina mi opowiadała... Jezu, tyle mi opowiadała. - Kobieta westchnęła i podniosła się z łóżka, tym samym zganiając zwierzę ze swoich kolan. Podeszła do okna, a jej wzrok spoczął na niedawno wykopanym grobie, w którym niedługo miał spocząć jakiś nieszczęśnik. - Jesteś złym człowiekiem, Ambrose, prawda?

Co miał na to odpowiedzieć? Tak, popełniłem w życiu tyle błędów, że nie jestem wart twojej uwagi? Albo może: Och, o czym ty mówisz, przecież wysadzenie w powietrze cholernego Watykanu jest całkiem codzienną praktyką!

- Nie wiem. Chyba nie mnie to oceniać.

- Dobrze... Więc też tego nie zrobię.

Cicho zamknął książkę leżącą przed nim i odłożył ją na sam szczyt niewielkiego stosu lektur, leżącego przy jego prawym kolanie. Z gracją podniósł się z podłogi, jednak nie podszedł w jej stronę.

- Wiesz, to dość dziwne... Bo w zasadzie, to wy jesteście dziwni. No wiesz, jesteście rodziną grabarzy, to samo w sobie wydaje się takim nieprzyjemnym faktem - powiedziała cicho, nieco mocniej otulając się bluzą, która w gruncie rzeczy należała do chłopaka. Niemo przyznał jej rację, jednak nie odezwał się nawet słowem. - Chyba nie powinniśmy się spotykać, co?

Chyba poczuł, jak stanęło mu serce. Podniósł na nią ten przerażony wzrok, ten przygnębiający, pełen poczucia winy wzrok.

Tym razem się już nie wahał, bo nie mógł już nic stracić. Tak więc po prostu otulił ją ramionami, przyciągając tak blisko siebie, jak tylko mógł. Kobieta szybko wypuściła powietrze z płuc, zdziwiona jego nieopanowaniem, którego chyba nigdy wcześniej przy niej nie okazał.

- Wiedziałem, że jak się dowiesz, nie będziesz chciała mnie widzieć.

- Wiesz też, że nie o to chodzi. - Odetchnęła, opierając się plecami o jego klatkę piersiową. Mgła zrobiła się o wiele gęstsza, a na dworze stało się tak szaro, że już nawet nie dostrzegała majaczących na podwórzu krzyży. - Lubię to, że jesteś pełen tajemnic. Czasami doprowadza mnie to do szału, ale bez tego chyba bym cię nie kochała, wiesz?

Złożył krótki pocałunek na jej policzku, wsłuchując się w każde wypowiedziane słowo. Tamtego dnia miał jeszcze mnóstwo pracy, ale dla niej... Dla niej mógłby nawet przedłużyć dobę.

- Więc żyjecie tu sobie, wierząc w diabła, osobową formę zła, handlujecie ludzkim życiem a ty mnie tu po prostu zapraszałeś? Bym patrzyła jak czytasz o rytuałach, bym patrzyła jak wraz z ciotkami wymieniacie te dziwne spojrzenia, bym rozmawiała z Sabriną, a potem patrzyła jak męczysz się z ukrywaniem prawdy, którą znam od tak dawna. Jesteś masochistą, Ambrose. Wszyscy są.

Mówiła tak monotonnie. Nie wiedział, czy była zła, może przygnębiona lub melancholijna. Ale wyciszyła go.

- I ja też jestem. Bo mnie to chyba nie przeszkadza, wiesz?

- A ja chyba właśnie za to wciąż cię tu zapraszam.

Dobra, pierwszy poleciał. Chyba wracam na Wattpada, bitches.

Żarcik, kocham was wszystkich, nowy rozdział może dziś, cium.

Multifandomowe imaginy | one-shoty | x readerOù les histoires vivent. Découvrez maintenant