recurrit

523 14 25
                                    

Banana Fish

imagin |Ash Lynx

dla -kapitan-chmurka-

Skrzywił się niewybrednie. Chyba był po prostu zniesmaczony, gdy dziewczyna osunęła się na kolana i zaczęła błagać o litość.

Przyjechała z Japonii. Uczepiona rękawa Ibe i wpatrzona w Eijiego, postawiła pierwsze kroki na zupełnie nowym kontynencie. Była pewna swojej decyzji, ale niepewna przyszłości. Właśnie dlatego ubłagała Shunichi by nie zostawiał jej samej.

Gdy pierwszy raz zobaczyła Asha, nie mogła odwrócić od niego wzroku. Nie był przystojny, a po prostu piękny i absorbujący, przyciągający spojrzenie niczym magnes, po prostu stworzony po to, by uwodzić.

Zabronił robić zdjęć swojej twarzy, jednak była to pierwsza rzecz, o której pomyślała [T.I.]. Wyglądał on bowiem niczym żywy portret, tak nierealistycznie idealny.

Natomiast ona była dość... Typowa.

Chyba nie wyróżniała się niczym konkretnym. Nie miała błyszczących włosów, idealnej cery czy sylwetki. Nie była ani ładna, ani brzydka. Nie miała sprecyzowanych zainteresowań. Lubiła czytać, słuchać muzyki, obejrzeć coś interesującego.

Chyba lubiła sztukę, ale tylko tę nie na siłę ładną. Też dość typową, ale przyjemną.

Lubiła szczere uśmiechy.

Lubiła miłych ludzi.

Lubiła wesołe wspomnienia.

Nie lubiła fałszywej dobroci.

Nie lubiła wymuszonej głupoty.

Lubiła to, co lubiła większość. Nie lubiła tego, co większości nie przypadało do gustu. Świat ne był dla niej czarno-biały, ale kiedy tylko mogła wybierała dobro, o ile nie było w tym dla niej zbyt dużej szkody. Ot tak, rozsądnie.

Nie mogła się odezwać do niego nawet słowem.

Ani gdy spotkali się poraz pierwszy.

Ani gdy zmarł Skipper.

Ani gdy zmarł Griffin.

Ani gdy zmarł Shorter.

Ani gdy łkała przy jego stopach, błagając by nie odsyłał jej do Japonii.

Nie zamienili więc nawet słowa, a ona była w nim tak beznadziejnie i obrzydliwie zakochana. Nie była to czysta miłość, bo oni nie byli czyści.

Brzydziła się sobą i swoją miłością, ale on nie odrzucał jej nawet odrobinę. Pragnął jej uczuć jak wiosenne kwiaty pragną pierwszych, porannych, słonecznych promieni. Potrzebował jej równie mocno jak ona potrzebowała jego. Bo po tym wszystkim co razem przeżyli, po wszystkich niewypowiedzianych słowach, niewykrzyczanych awanturach, niewyznanych uczuciach, jedynym pozostawionym śladem byłaby głęboka, czarna otchłań wewnątrz ich kruchych serc.

Nie wiedział czym była miłość, bo nigdy jej nie doświadczył. Z resztą zawsze wydawało mu się, że jej nie potrzebował. Był panem własnego marnego losu, mimo że czasami z wielką chęcią oddałby ten ster komuś innemu. Chciał po prostu odpocząć, mimo że wiedział iż słodkiego spokoju doświadczy dopiero po śmierci, o którą przecież tak często się prosił.

Tamta sytuacja była po prostu chora. Ludzie zawsze się od niego odwracali albo bojąc się o swoje życie, albo będąc zniesmaczonymi samą jego obecnością. Tymczasem ona, jedna z niewielu osób, którą chciał mieć tak blisko serca jak tylko mógł, błagała go na kolanach by pozwolił jej przy nim zostać. Była najbardziej błyszczącym z kryształów w zaśniedziałej koronie jego krótkiego życia.

Więc gdy tylko tylko te kryształowe łzy potoczyły się po jej czerwonych ze złości policzkach, niemal od razu chciał upaść na podłogę tuż obok niej i przeprosić za każde słowo wypowiedziane tamtego wieczora. Powstrzymywała go jednak myśl, że albo straci ją on, albo zrobi to cały świat. Wolał więc cierpieć w samotności.

Usiadł jednak na brudnej posadzce, przyciągając do siebie rozhisteryzowaną dziewczynę. Wtuliła mokrą twarz w jego obojczyki, a on objął ją ramionami, zaciskając dłonie na materiale jej koszulki. Poczuł, jak [T.I.] wzdrygnęła się nieco, może od płaczu, może od nagłej czułości, jaką jej okazał, co przecież robił tak rzadko. Przejechał dłonią po jej plecach, zaciągając się jej zapachem.

W tamtym momencie pachniała rozpaczą i bezsilnością.

Odsunął ją od siebie niemalże siłą, po czym spojrzał na jej mokrą od łez twarz. Zacisnął nieco zęby, zbierając w sobie resztki braku empatii, jakie pozostały w nim tamtego paskudnego wieczora. Zdjął dłonie z jej ramion, i wciąż klęcząc na brudnej posadzce, zaczął:

- Albo umrę ja, albo umrzemy oboje. Są dwa wyjścia, a ja zadecydowałem już zarówno za siebie, jak i za ciebie. Zaraz stąd wyjdę, a potem nie chcę już więcej widzieć cię na oczy.

Jego głos był zimny, niemalże jak błyszcząca stal. Wiedział, że tego nie słyszała, ale był pewien, że widziała zdeterminowanie na jego zbolałej twarzy.

Był pewien, bo z jej oczu poleciały kolejne potoki łez, cichutko skapując na jasne, podłogowe panele.

Podniósł się szybko i niemal potykając się o własne nogi, ruszył w stronę drzwi.

Stanął jednak jak wryty, gdy dziewczyna w desperackim geście rzuciła się w jego stronę i uwiesiła na rękawie jego koszuli. Była jednak tak roztrzęsiona i słaba, że szybko puściła kawałek materiału, upadając z łoskotem na zimną, skąpaną w żalu posadzkę.

Patrzył na nią zszokowany, a dziwny rodzaj otępienia nie pozwalał mu nawet ruszyć jej na pomoc.

Kobieta jednak oparła się na dłoniach i spojrzała głęboko w jego błękitne oczy. Poczuł, jak wzdłuż jego kręgosłupa przechodzi zimny dreszcz, może przerażenia, może bezsilności. Nie było to wtedy ważne.

Ważne było co wtedy wyszeptała. Nie słyszał nawet jednej głoski, ale jej usta ułożyły się w czułe i najpiękniejsze jakie widział:

Kocham cię

Multifandomowe imaginy | one-shoty | x readerWhere stories live. Discover now