3 - "Mark! Przyjacielu!"

183 13 0
                                    



-POV MARK-

Nigdy nie interesowałem się gastronomią czy trunkami. Kto by pomyślał, że w wieku dwudziestu czterech lat zacznę nielegalnie pędzić alkohol? Ach, życie jest niesamowicie przewrotne.

Pomimo świetnych warunków nauki w LA, studiowałem w Korei Południowej. Porwała mnie tam grupka przyjaciół. Bez znajomości języka polecieliśmy do skromnego akademika. Jakoś się nam wiodło. Zawsze pałałem zainteresowaniem ku różnorakim kulturom, więc postanowiłem również nieco opanować język koreański.

Rok nauki zleciał w mgnieniu oka. Znajomi „wymęczeni" innym trybem egzystowania stwierdzili, że wolą odparzać dupska na USA-owskich uniwerkach. Tak też – zostałem sam jak palec do końca przygody z edukacją.

W tym azjatyckim państwie byłem wolny, niezależny. Nikt nie stał mi nad głową, nie prawił kazań. Samotne, jak i dorosłe życie – owszem, jest ciężkie, ale za istną samowolkę dałbym się pociąć.

Nie ukończyłem trzeciego roku. Oczywiście, rodzina nie była tym wielce uszczęśliwiona. Oznajmili mi, że jeżeli nie dostanę wykształcenia wyższego – nie mam prawa przekroczyć chociażby progu swego domu. Po tej wiadomości jedynie zaśmiałem się pod nosem, mówiąc: so, goodbye!

Wynajmowanie chociażby obskurnej kawalerki do prostych tutaj nie należy. Na ponad pięćdziesiąt milionów ludzi przypada sto tysięcy metrów kwadratowych. Skoro jest duża populacja, a mało miejsca to ceny pokoi są szczególnie wygórowane. Jeśli ktoś nie ma stałych dochodów może sobie pomarzyć własnym mieszkaniu.

Jako były student, bez konta stale zasilanego przez rodzinę musiałem zaprzestać kręcenia się po motelach i znaleźć sobie źródło szmalu. Zarobiwszy porządniejszy papier na pracach dorywczych zdobyłem sprzęt do pędzenia bimbru plus przepisy. Wytwarzanie legalnych procentów nie było tak opłacalne, jak ryzyk fizyk z odpowiednim zyskiem – więc oczywistym jest chyba, co wybrałem.

Nie jest to produkcja na dużą skalę. Przeciętnie sprzedaje około piętnastu litrów tygodniowo stałym klientom. Gwarantując im dyskrecję muszą zapłacić więcej. Być może zastanawiającym jest, dlaczego kupują coś, co można dostać legalnie? Otóż; zakazane smakuje najlepiej.

Da się z tego wyżyć na standardowym poziomie. Mam małe mieszkanie niedaleko centrum, upragniony samochód. Zasadniczo to, w nim spędzam więcej czasu, niżeli w czterech ścianach. Po prostu lubię jeździć o każdej porze, gdzie się tylko da.

***

Po raz kolejny stoję w ślepej uliczce i czekam na klienta. Lekki mrok, duszno, parno. Po mojej lewej śmietnik, a po prawej zamglone wejście do tego jakże, „tajemniczego" miejsca spotkań. Wolałbym najzwyczajniej w świecie przekazać mu towar, w lepszych warunkach. Przynajmniej nie musiałbym rozmyślać, czy z tego kontenera zaraz nie wyjdzie jakiś żul rządny na mnie gwałtu.

„Gruba ryba", na którą czekałem była spóźniona już jakieś dobre dwadzieścia minut. Ci pieprzeni bogacze zachowują się, jakby zdążyli wykupić sobie własną strefę czasową.

Mam wrażenie, że moje uporczywe narzekania często wywołują wilka z lasu [nie, żaden menel nie wyszedł ze śmietnika], mianowicie – po chwili już ciemna postura wolnym krokiem tuptała w mą stronę.

Wszak stanął przede mną skromniej zbudowany, odziany w kraciastą koszulę delikwent. Za Chiny, nie przypominał człowieka, z którym się umówiłem. Włosy ścięte na wysokości brwi, lekko wygolone w pewnych miejscach, aby fryzura nie wyglądała zbyt „garnkowato". Miał sympatyczny wyraz twarzy. Od razu skojarzył mi się z szczęśliwym ojcem dwójki dzieci, mieszkającym w domku na przedmieściach. Natomiast mój klient, charakteryzował się niezbyt przyjaznym spojrzeniem, zawadiackim uśmieszkiem i kosmykami zaczesanymi do tyłu. Dodatkowo, był o wiele szerszy w barach.

Mimo wszystko wiedziałem, że alkohol przekażę tylko i wyłącznie osobie, jaka go zamówiła.

- Witaj – posłał ciepły uśmiech, aż jego powieki prawie w całości przysłoniły mu punkt widzenia.

Mężczyzna otworzył sporą walizkę i popchnął ją ku moim nogom.

- Znamy się? – Rzuciłem oschle.

- Przecie ja od Jaebuma – wciąż pałał optymizmem.

- Im zawsze przychodził osobiście – odparłem podejrzliwie.

- Daj mi chwilkę, proszę. Zaraz ci to udowod-

- Jinyoung! Co tak długo?! – Ni stąd ni z owąd wyłonił się niższy, napakowany blondyn. – Koleś ma jakiś kłopocik? – Zapytał cwaniacko.

Nowy koleżka – Jinyoung – zmierzył go z zażenowaniem. Ja jedynie westchnąłem, wyjąwszy fajkę. Puszczając lichy dymek czekałem na dalszy przebieg wydarzeń.

- Coś nie pasuje? – Przybliżył się do tego stopnia, że nasze nosy dzieliło zaledwie kilka centymetrów. – Jak nie ty, to szef weźmie towar od kogoś innego. Proste. Nie będziemy tracić czasu.

- Kłopocik, to ty zaraz będziesz miał jak ci ryj tym szlugiem przypalę, sterydzie – odpowiedziałem sprowokowany.

Blondyn zmarszczył brwi próbując poukładać sobie moją wypowiedź w głowie. Następnie parsknął zezłoszczony niczym byczek. Odepchnął Jina, który już szykował się do uspokojenia sytuacji i przyszpilił mnie do ściany. Jego nawet najlichsza żyłka na szyi zaczęła przebijać się przez skórę. Mało brakowało, a zaczęłaby mu lecieć piana z pyska. Wciąż utrzymywałem beznamiętny wyraz twarzy pomimo swej bezbronności. Wiedziałem, że mam przejebane, ale nie chciałem tego pokazać.

Napastnik był gotów do wymierzenia mi sierpa. Wziął spory zamach. Wtedy zareagował jego bardziej elokwentny kolega.

- Jackson! – Przyłożył mu gnata do skroni. – Tylko spróbuj, a strzelę – oznajmił. - To ważny człowiek w okolicy. Zostaw.

- Widać, że jakiś lewy jest – jeszcze mocniej przygniótł mnie swoim cielskiem nie odpuszczając kontaktu wzrokowego. Chociażby na sekundę.

- Wang, naprawdę strzelę-

- Mark! Przyjacielu! – Całą maskaradę przerwał znajomy mi głos. – Myślałem, że już osobiście nie jeździsz by sprzedać komuś kilka buteleczek – zaśmiał się. – Chwila, chwila – podszedł bliżej by przyjrzeć się memu obezwładnieniu. – Co wy odpierdalacie? Jeden z bronią, drugi mi źródło trunków dusi. Dzicz. Po prostu dzicz.

- JB, powiedz mu coś! Niech puści tą kupę kości, bo go zaraz połamie – zbulwersował się Jin.

Rozumiem, że jestem drobny, ale żeby od razu „kupa kości"? Odezwał się uszatek pieprzony.

Wystarczyło, aby Jaebeom zlustrował na Jacka a ten, od razu poluzował uścisk wycofawszy się.

Otrzepałem spodnie zniesmaczony. Jak ja nie znoszę takich przygód – warknąłem w myślach.

Znając Ima, zapewne wynajął sobie ludzi od mokrej roboty. Nie orientuję się, za co ma na pieńku z niektórymi, ale ponoć jest grubo.

- Mark, poznaj moich wspól-

- Masz – wepchnąłem mu do ręki reklamówkę z kilkunastoma flaszkami oczekiwanego napoju. – Nara – przepchnąłem się przez ten trzyosobowy rządek i szybkim krokiem zwróciłem do wyjścia.

Nawet nie spojrzałem za siebie. Chęć zniknięcia była silniejsza.

-POV JINYOUNG-

- On zawsze taki spięty? – Zapytałem nieco zdziwiony szybkim odejściem chłopaka.

- Spięty jak majtki w kroku – dodał Chińczyk.

Wziąłem głęboki wdech, następnie wykonałem równie głęboki wydech. Ten pajac nie może tak szybko wyprowadzać mnie z równowagi. Kilka lat spędziłem na medytacji a Wang zniszczył je od pierwszych wypowiedzianych słów w mą stronę.

- To introwertyk – wyjaśnił Beom. – Mało mówi, nie lubi ludzi, choć nigdy się do tego nie przyzna. Seul go zmienił.


MAFIA7 || GOT7Where stories live. Discover now