11 - "Drugi rok na ulicy"

84 10 0
                                    



-POV MARK-

- Cholera... Jakie on chciał tabletki? – Zapytałem po szóstym już okrążeniu półki z lekami w jednym z marketów.

- No przeciwbólowe – odparł Yugyeom, jakby rozmawiał z idiotą.

- Pytam o konkret; firmę na przykład.

- Weź najmocniejsze i chuj – wzruszył ramionami.

- A jak mu pikawa siądzie?

- Nie siadła mu przy podnoszeniu ciężarów i zażywaniu podejrzanych białek, więc ewentualnie możemy go nieco przyćpać za dużą dawką – odpowiedział stanąwszy na palcach, by obejrzeć zawartość najwyższych półek.

Doprawdy, znakomity inteligent wymyślił dwumetrowe półki w sklepie, że nawet Gyeom musiał się nieźle namęczyć.

Szukaliśmy kapsułek dla Jacksona. Szef oczywiście wezwał lekarza, który w domowych warunkach opatrzył chłopakowi ranę, jednakże od dwóch dni nieprzerwanie narzekał [a bardziej truł dupsko], że go wszystko boli. No jak ma kurwa nie boleć, gdy wdała się infekcja. Ale dobra, nie moja w tym głowa, by wnikać w medycynę.

- Bierz te – chłopak wcisnął mi do ręki biały plastikowy pojemnik, przypominający małą buteleczkę. – Pisze, że „extra", więc mocne – stwierdził.

Przyjrzałem się opakowaniu.

- Na bóle głowy, bóle miesiączkowe-

- Czyli coś dla Jacka – zaśmiał się, przerywając moje niewyraźne czytanie pod nosem.

***

Zmęczona ekspedienta z mocną niechęcią do życia w oczach, skasowała nam dropsy szczęścia dla Wanga. Wyszliśmy zadowoleni przed sklep.

- Nie pędź tak, szczylu – „poprosiłem". – Po co ten pośpiech? Daj mi w spokoju zajarać – wyjąłem paczkę fajek.

Nałóg był ważniejszy. Cóż.

-POV YOUNGJAE-

Liche ciepło wydobywało się z czegoś, przypominającego klimatyzację umocowanego w jednej ze ścian sklepu po zewnętrznej stronie. Dobrze, że srogie mrozy dobiegły już końca. To, co prawda mój drugi rok na ulicy, ale nikt nigdy nie jest stuprocentowo przygotowany na spadki temperatury. Po prostu siedzisz okryty czymkolwiek można i błagasz stwórcę, abyś wytrzymał. Czasem miłe futerko mojego psiaka pomagało. Ogrzewaliśmy się nawzajem. Choć ta biała, puchata kruszynka nieraz była ku skraju wytrzymałości. Chciałem dać jej jakieś schronienie, dom, ale wszelkie próby dokonania tego – kończyły fiaskiem. Coco jest za bardzo przywiązana. A mnie niemiłosiernie serce boli, gdy widzę jak piszczy z głodu.

Gdybym wybrał inną drogę, rodzice nie wyrzuciliby mych manatków zrywając kontakt. Wiedzieli, że nie mam nikogo prócz nich. Wiedzieli, że będę spał po ulicach, żebrał i kradł. Dlaczego muszę płacić za chęć dążenia do spełnienia marzeń? Mało brakowało, bym dostał potwierdzenie kwalifikacji do akademii muzycznej. Kariera pianisty otworzyła przede mną swe drzwi, a opiekunom akurat skończyła się cierpliwość. Mieli zapewnić dzieciakowi z przytułku szczęście. Mimo licznych obiecywanek dotyczących pomocy w mej pasji – ostatecznie wyjebano mnie za drzwi. Przeklinam ich po dziś dzień i nie zamierzam przestać!

Egzystencja na ulicy jest okropna. Pomijając warunki, spanie pod gołym niebem etc. Nie spotkałem nikogo, chętnego do pomocy. Wolałbym otrzymać jedzenie bądź schronienie, niżeli pieniądze, które niekoniecznie wykorzystam, bo niektóre sklepy na wejściu mnie wypraszają. Tylko bardziej zaprzyjaźnieni ekspedienci wiedzą, że nie jestem tacy jak większość. Kiedy ktoś widzi młodą osobę w brudnych ubraniach, kompletnie niezadbaną, dodatkowo – siedzi wiecznie smutna żebrząc; od razu przyklejają jej łatki ćpuna bądź alkoholika. A nikt nigdy nie pomyślał, że gdyby nie pewne złe wybory, przychodziliby na moje koncerty. Płakali przy wygrywanych symfoniach i bili brawo. Nikt.

MAFIA7 || GOT7Where stories live. Discover now