III

362 60 15
                                    

Bill


Siedziałem w autobusie, chcąc skupić się na rysowaniu. Było to jednak całkiem uciążliwe, zważając na to, że Dipper po prostu zasnął nad książką. W efekcie położył głowę na moim ramieniu i spał tak sobie, aż nie dojechaliśmy do celu.

Popatrzyłem przez okno. Żałowałem, że James się rozchorował, wtedy ten wyjazd mógłby być chociaż trochę bardziej znośny. Popatrzyłem na Sosenkę, która ściskała uporczywie brzeg mojej koszulki.

- Ej, obudź się - mruknąłem, potrząsając nim lekko. Uchylił oczy, a potem popatrzył na mnie leniwie. Po chwili jednak odsunął się, mrucząc coś pod nosem.

- Nie zrobiłeś drugiego Dziwnogeddonu? - zapytał mnie po chwili, a ja wzruszyłem ramionami.

- Zważywszy na to, że nie bardzo miałem czas przez te wasze oswajanie, to nie.

- Aha - mruknął w odpowiedzi, ale nie zdążył dodać zbyt wiele, kiedy wychowawczyni zarządziła, że wychodzimy. Najchętniej zostałbym w autobusie, ale musiałem wyjść z innymi. Młodzież bardziej skupiała się na pstrykaniu zdjęć niż na tym, aby podziwiać budowle. Nie zdziwiło mnie to jakoś bardzo.

- Dobrze, czekamy teraz na pana przewodnika. Później możemy iść do jakiejś restauracji na obiad.

Oparłem się leniwie o pojazd, obserwując wychowawczynię, a także resztę grupy. Ludzie byli naprawdę niesamowicie płaskimi istotami. Nie dostrzegali najprostszych rzeczy, kierowali się irracjonalnymi emocjami, byli tacy słabi... Odwróciłem wzrok z pogardą. Kiedy Dipper jeszcze był kimś w rodzaju mojego chłopaka, było to bardziej znośne. Ale teraz naprawdę nie rozumiałem, dlaczego Stanford zniewolił nasz gatunek, zamiast do niego dołączyć. Byliśmy lepsi, mądrzejsi. Zacząłem się mimowolnie zastanawiać, czy nie istniała jakaś odtrutka na całe te szczepionki. Dawniej nie miało to dla mnie znaczenia, dawniej...

- Chodź, Bill - usłyszałem głos osoby, w której się zakochałem. Dipper był dziwnie blady i ewidentnie nie chciał popatrzeć mi w oczy. Wzruszyłem na to ramionami, a potem poszedłem za resztą. Dawniej miałem wrażenie, że coś nas łączy. Byłem nawet skłonny mu wybaczyć to, że oddał mnie swojemu wujkowi na badania. Dawniej czułem, że mógłbym zrobić dla niego wszystko.

- Budowla ta powstała w drugiej połowie XVII wieku... - zaczął przewodnik, miły facet z wąsikiem. Słuchałem go raczej przez grzeczność i ze swego rodzaju współczucia dla jego marnej pracy, która polegała na opowiadaniu różnych rzeczy bandzie dzieciaków, których priorytetem było wbicie tysiąca obserwujących na Instagramie. Patrzyłem z żalem, jak Pyronica wdzięczy się do kamery, a potem chichocze z resztą ludzkiego motłochu. Kiedyś miała więcej klasy.

- Bill... - usłyszałem nagle głos Dippera, o którym udało mi się zapomnieć. - Chodź. Chcę z tobą porozmawiać.

- Słucham wykładu, nie widzisz? - mruknąłem do niego obojętnie, ale widząc jego naglące spojrzenie, niechętnie dałem się pociągnąć w kierunku miasta. Grupa nawet nie zorientowała się, że nas nie ma. Szliśmy sobie po brukowanej uliczce; ja rozglądając się i podziwiając zabytkowe budowle w stylu rokoko, on gryząc wargę i myśląc. Rzuciłem mu przelotne spojrzenie.

- Nic nie musi się zmienić - zaczął nagle, a ja zwolniłem kroku odruchowo. - To znaczy... Nie będziemy już parą, to jasne. Ale nie pozwolę cię obrażać, bo jesteś moją własnością. I właściwie to nie chcę, abyś tyle rozmawiał z James'em. On jest jakiś podejrzany.

- Podejrzany? - popatrzyłem na niego z autentycznym zdziwieniem. - Dipper, czegoś ty się naćpał? James to najmilsza osoba, jaką znam.

Pobladł gwałtownie i wyglądał tak, jakby miał zaraz się przewrócić. Popatrzyłem na niego z niepokojem. Po chwili spuścił wzrok, mamrocząc:

- W takim razie... Pójdę do wujka i poproszę go, aby przydzielił mi innego demona.

- Zwariowałeś? - teraz to naprawdę mnie wryło w ziemię, a ponadto poczułem złość. Pokręciłem głową, a potem chwyciłem go stanowczo za rękę. - Nie ma nawet mowy. Nie jestem jakimś psem, abyś mógł mnie wymienić na...

- Właśnie, że jesteś! - krzyknął nagle brunet i wyszarpnął rękę z mojego uścisku, cofając się. Ludzie na ulicy zaczęli odwracać się z zainteresowaniem, patrząc na nas. Mnie natomiast zaschło w ustach. Myślałem tylko o tym, że on nie mógł tego powiedzieć. Nie on. Dipper sam wydawał się zaskoczony swoim wybuchem. - Jesteś moją własnością i mogę cię oddać. Znajdziesz sobie innego właściciela. Ja znajdę sobie kogoś... Lepszego.

- W porządku - usłyszałem swoje słowa jakby przez szybę. Poczułem się tak, jakby moje serce wypadło z klatki piersiowej i roztrzaskało się na tej uliczce. - Skoro tego właśnie chcesz.

- Tak.

Nie patrzył mi w oczy. Wszystko zostało powiedziane, dlatego też odwróciłem się na pięcie. W głowie dudniło mi, ale nie zwracałem na to uwagi. 

Chciałem po prostu zostać sam.



***

Wracam z tym. Tak po prostu.

Forget It /billdip/Where stories live. Discover now