XVIII

128 16 8
                                    

Dipper

Tego dnia okropnie bolała mnie głowa. Po namyśle musiałem przyznać, że to był jakiegoś rodzaju znak. Co prawda mogłem zwalić to na tysiące różnych rzeczy, takich jakby chociaż za duża ilość alkoholu we krwi czy też zbyt długie ćwiczenia z Williamem, który był mną najwyraźniej zainteresowany.

To był chyba największy plus mojej nowej formy, oprócz oczywiście teleportacji czy czytania w myślach. Mianowicie podobałem się innym.

Ba, ja sam sobie się podobałem i musiałem przyznać, że nigdy w życiu nie spodziewałem się tego. Podchodziłem do siebie zawsze dość krytycznie, ale teraz - z tą wysportowaną sylwetką, z błyskiem w oku i przede wszystkim z tymi wszystkimi niezwykłymi mocami - czułem nareszcie, że żyję. Byłem wyjątkowy.

Dzięki Billowi.

Dlatego zapewne bolała mnie głowa. Kiedy wieża zaczęła się rozpadać, a do moich uszu dotarły wrzaski ekstazy jego poddanych zdałem sobie sprawę, że coś tu było nie tak. Wybiegłem z pokoju, marszcząc czoło lekko i rozglądając się dokoła. Zatrzymałem biegnącego w połowie Tada, chwytając go za płaszcz i patrząc na niego uważnie.

- Co się dzieje? - zapytałem go z niedowierzaniem w głosie, na co popatrzył na mnie z niedowierzaniem.

- Nie wiesz? Był zamach. Bill nie żyje. - Rzucił tylko w przestrzeń, a ja poczułem, że mam mroczki przed oczami. To nie mogła być prawda. Nie mogła, bo w końcu dostałem od niego część jego życia. Byliśmy połączeni. Jeśliby umarł, wtedy zapewne ja także... A przynajmniej tak interpretowałem nasz pakt.

- Kto tak mówi? - zapytałem, ale wtedy zdałem sobie sprawę, że czarnowłosy demon już dawno gdzieś odbiegł. Zakląłem cicho, biegnąc razem z resztą w stronę okien. Mimo wszystko nie chciałem tutaj być, kiedy to wszystko legnie w gruzach. Jednocześnie analizowałem szybko w myślach fakty, aż w końcu doszedłem do dwóch prawdopodobnych rozwiązań: albo Bill stracił swoje moce, ale jest nadal tutaj; albo jest w jakimś innym wymiarze, który skutecznie utrudniał mu powrót tutaj.

Z krzykiem frustracji rzuciłem się przez okno i uczepiłem kurczowo gałki ocznej, która po chwili dołączyła do reszty demonów. Pomachałem do Pyronicy, która zawsze była dla mnie bardzo serdeczna, jednak nigdzie w tłumie nie dostrzegłem Williama. Stawiało to go jako pierwszego na liście podejrzewanych.

Po chwili jednak moje rozmyślenia zostały przerwane, kiedy zauważyłem, że lecimy w stronę szczeliny. Przełknąłem ślinę i spojrzałem w stronę innych, którzy jednak pozostawali obojętni na ten fakt. Nim zdążyłem się w pełni zorientować, że właśnie zaraz trafię do innego wymiaru, poczułem zawroty głowy i nagle zapadła ciemność.

***

Obudziłem się kilka godzin później w jakimś wyjątkowo wygodnym łóżku, a obok mnie dostrzegłem siedzącą na krześle wysoką, elegancką szatynkę z warkoczem. Kobieta miała fioletową skórę, najdziwniejsze było jednak to, że miała baranie rogi na głowie. Przełknąłem ślinę cicho, mrużąc oczy lekko. Kiedy zauważyła, że się obudziłem, rzuciła mi chłodne spojrzenie brązowych oczu.

- Masz szczęście, że nie skonałeś. Nie wiem, co by powiedział król, gdybyś tak po prostu sobie umarł. Wszakże jesteś gościem.

- Gościem? - mruknąłem niepewnie, masując sobie skroń i mając wrażenie, że o czymś zapomniałem. Nagle zdałem sobie sprawę z tego w pełni. Nie pamiętałem, gdzie byłem wcześniej... Wiedziałem tylko, że Billowi grozi niebezpieczeństwo, ale cały tamten wymiar - jak on się nazywał, no jak? - był jak rozmyty pejzaż. Chwyciłem się mimowolnie za szyję, czując znów atak tej duszącej paniki.

Forget It /billdip/Where stories live. Discover now