XVI

122 16 0
                                    

Dipper

Miałem wrażenie, że jestem w jakimś chorym koszmarze. Ale nie, to wszystko było jakąś wersją naszej rzeczywistości; taką, w której cholerny trójkąt wygrał. Taką, w której przegrałem.

A wszystko przez zbytnią pewność siebie. Kiedy Bill zostawił mnie samego w swoim pokoju i zauważyłem jego sylwetkę, kiedy oddalał się razem z tamtą demonicą, mimowolnie poczułem ukłucie zazdrości. A sam go przecież odrzuciłem.

W uszach nadal słyszałem jego śmiech, suchy i ostry, kiedy próbowałem go błagać o litość. Byłem pijany, ale także przerażony i starałem się jakoś opanować te nowe ciało, które jakby nie było moje. Wszystko w nim było zbyt doskonałe jak na mnie, zbyt obce. Wystarczył mi jednak rzut oka na niego, aby wiedzieć, że tym razem nie będzie jakiejkolwiek litości dla mnie. Znów był oschły i wyrachowany. Dlaczego więc mnie tu potrzebował?

Jakaś cząstka mnie wierzyła w to, że nadal żywi do mnie chociaż cień sympatii. Jednak to nie było już możliwe. Potrzebował mnie do czego, a tą rzeczą najprawdopodobniej było zyskanie pełni władzy nad naszym światem. Nie mogłem mu tego dać. Ale jednocześnie wiedziałem, że to była jedyna rzecz, która go we mnie interesowała.

I to bolało najbardziej.

***

Dni nie różniły się znacząco od siebie. Przez rozcięcie w niebie i napływające stamtąd okropieństwa nie rozróżniałem za bardzo, kiedy noc zmieniała się w dzień. Imprezy robiły się coraz bardziej szalone i chaotyczne, a sam Cipher był coraz bardziej okrutny i obojętny na wszystko. Zdołałem poznać go na to, że zauważyłem od razu, kiedy jego dobry nastrój uciekł w siną dal. Coraz łatwiej było go wkurzyć jakimkolwiek głupim tekstem, a także coraz mniej czasu spędzał z nami.

Najpewniej byłem naiwny, ale nadal się o niego martwiłem. Czułem, że to coś, co było między nami to było coś... Coś wyjątkowo. Dlatego pewnie, kiedy kolejna bezsenna noc dała o sobie znać, po cichu wyszedłem z swojej sypialni i prześlizgnąłem się w pobliże jego królewskiego apartamentu.

Uniosłem pięść, chcąc zapukać do jego drzwi, kiedy poczułem, jak ktoś wykręca mi pięść. Syknąłem cicho, stając twarzą w twarz z Tadem. Chociaż może to nie była najbardziej trafna wypowiedź, bo ten demon miał zamiast głowy ekran telewizora. Ale już to było nieważne.

– Co tu robisz?! – syknął stanowczo, na co wyszarpnąłem się mu. Oczywiście, że Bill musiał mieć ochroniarzy. Ale to znaczyło jednocześnie, że się czegoś obawiał. Jakiegoś ataku?

– Niczego. Chciałem porozmawiać – burknąłem tylko, masując sobie nadgarstek. – A ty co? Jego niania?

Zabrzmiało to o wiele bardziej złośliwie, niż zamierzałem. Demon jednak tylko prychnął cicho, wzruszając ramionami lekko.

– Płaci mi za to, także... – zaczął, ale nie dane mu było skończyć. Obaj bowiem usłyszeliśmy, że w pokoju coś się rozbiło. Tad zaklął i wpadł do pokoju, a ja zaraz za nim. Jednak zamarłem w pół kroku, nie mogąc do końca uwierzyć, co się tu działo.

Pod sufitem bowiem lewitował Bill, a dokoła niego krążyły sztylety. Zaś na parapecie, depcząc rozbite szkło, stała moja siostra.

Mabel.

***

Wyglądała inaczej, niż kiedy ostatnio ją widziałem. Z pewnością miała trochę dłuższe włosy i mniej uśmiechu na twarzy. Ale to była ona.

– Cofnąć się, bo strzelę! – zawołała poważnie, a ja nagle zrozumiałem, czym jest ta broń w jej ręku. Pistolet wymazujący. Mogła się tym z łatwością pozbyć Billa, ale także i mnie.

Nim zdążyłem zrozumieć, co robię, ruch ręki już sprawił, że broń stała się bardzo gorąca. Krzyknęła i wypadła jej z dłoni, na co blondyn od razu zareagował. Wystarczyła chwila, aby pistolet rozpadł się na małe cząsteczki atomów pod wpływem jego mocy. Był silniejszy niż sądziłem.

I tym samym ostatnia rzecz, która mogła go pokonać, przepadła.

– Dipper! Coś ty zrobił? – siostra jęknęła cicho z przerażeniem, po chwili jednak Bill zamknął ją w bańce dźwiękoszczelnej. Zaczęła bić w nią pięścią, starając się coś mi przekazać.

Ja jednak patrzyłem na niego. Poczułem, że Tad podchodzi i próbuje związać mi dłonie, jednak magią sprawiłem, że odrzuciło go na ścianę.

– Zabraniam cię jej krzywdzić. Jako twój opiekun zabraniam ci tego, Bill. – Przyznałem ostro, podchodząc do niego coraz bliżej i patrząc na niego hardo. Zauważyłem zaintrygowanie w jego wzroku, które jednak zaraz zastąpiła zimna pogarda.

– Ach tak? – mruknął znużonym tonem, po chwili pstryknięciem palców sprawiając, że bańka zapłonęła. Skupiłem się, sprawiając jednocześnie, że z sufitu zaczął spadać deszcz. Wtedy to przywołał trzęsienie ziemi, które wywołało fakt tego, że kula zaczęła latać po całym pokoju. Uspokoiłem także to, siłując się z nim jeszcze przez kilka minut.

Dla Mabel to zapewne było przerażające, ja jednak czułem jakiś dreszczyk podekscytowania związanego z rywalizacją. Potrafiłem go ograć i w ostateczności zauważyłem, że także blondyn trochę się rozluźnił. W końcu machnął niecierpliwie ręką, wypychając kulę przez okno. Krzyknąłem, rzucając się do niego i zauważając jednocześnie, że jakiś jego stwór chwyta ją i odnosi w kierunku Chaty.

– Oszczędziłeś ją – mruknąłem sam do siebie z niedowierzaniem. – Nie zabiłeś jej. Ty...

Spojrzałem w niebo, uśmiechając się szeroko. Po chwili jednak ten wyraz zastygł na moich ustach, kiedy zauważyłem, co się dzieje.

Mianowicie szczelina nad miastem jeszcze bardziej się powiększyła. Niebo przybrało kolor krwi. A z niej zaczęła wychodzić cała armia. Tysiące, nie; miliony demonów. Zaleją te planetę. Zniewolą nas.

Poczułem, jak demon umysł obejmuje mnie w pasie, całując obojętnie w szyję.

– Mówiłeś coś o opiekunie? – mruknął do mnie, a jego głośny śmiech zlał się w jedno z moim krzykiem pełnym przerażenia.

To był nasz koniec.




Forget It /billdip/Where stories live. Discover now