IV

341 44 18
                                    

Dipper


Naprawdę chciałbym móc powiedzieć, że po tej wycieczce wszystko było już dobrze. Po prostu Bill znalazł sobie kogoś innego, a ja nawet o tym nie myślałem, zbyt pochłonięty wychowaniem siódemki moich dzieci i rozpieszczaniem żony.

To tak nie działało. Kiedy patrzyłem na to, jak blondyn męczy się z panienką Louis-Stevenson, czułem jak krew mnie zalewa. Na dodatek wujek Ford był po prostu zachwycony faktem, że się na to zdecydowałem. Od dawna nie miał co zrobić z miłym, aczkolwiek ciapowatym demonem imieniem Malcolm. Malcolm był... miły. Aż do obrzydzenia. Najwidoczniej bardzo się przejął swoją rolą, bo nosił za mną dosłownie wszystko. Spadła mi chustka do nosa? Malcolm już tam był. Zeszyt? Schyla się. Komórka? Podaje. I to wcale nie tak, że miałem mu to jakkolwiek za złe. W końcu ten demon - białowłosy, wyższy ode mnie, często potykający się o własne kończyny - był niemal perfekcyjnym podręcznikowym przykładem ideału.

Tylko... No właśnie, po czasie zdałem sobie sprawę, że nie tego szukałem.

- P... Paniczu, spóźnimy się na zajęcia! - usłyszałem jego głos, patrząc na blondyna, która szedł za wysoką i ciemnowłosą dziewczyną. Panienka Louis-Stevenson, jak kazała siebie nazywać, dopiero co przeprowadziła się do miasta i ledwo zauważyła Ciphera uznała, że ten musi być jej. Przeraziła trochę wszystkich swoją zaborczością, wujek Ford starał się jej wszystko wyjaśnić, ale szastnęła po prostu kilkoma tysiącami i było po sprawie. I cóż, skończyło się na tym, że panienka otrzymała także inny tok zajęć. Podobno była niesamowicie mądra, ale bardziej sądziłem, że nie chce zadawać się z plebsem.

- Paniczu, nalegam! - syknął Malcolm, podchodząc do mnie. Pociągnął mnie w kierunku klasy, ale ja wyrwałem się, czując naprawdę duży ból głowy. Zauważyłem, że dziewczyna zostawia torbę Billowi, a sama wchodzi do sekretariatu.

- Zaraz przyjdę - rzuciłem w jego stronę. Popatrzył na mnie z rezygnacją, ale po chwili odszedł. Ja natomiast podszedłem niepewnie do Ciphera. Stał z znudzoną miną, patrząc w stronę zegara z zmarszczonymi brwiami. Nie, aby mnie to jakoś mocno ruszyło, ale wyglądał całkiem przystojnie. Panienka wystroiła go w ciemny garnitur, który podkreślał zarys jego mięśni. Do tego nosił także swoją nieodłączną muszkę, a włosy miał gładko zaczesane, przez co mogłem się bliżej przyjrzeć jego twarzy. Jeśli oczywiście by mnie to interesowało.

- Hej - rzuciłem w jego stronę, a on zerknął na mnie obojętnie. - Jak tam?

- Całkiem dobrze, dziękuję. - Odparł grzecznie, co kompletnie ścięło mnie z nóg. Odkąd on jest taki uprzejmy? Mówił jak jakiś lokaj.

- Emm... Gdzie właściwie panienka Louis-Stevenson ma zajęcia? - zapytałem.

- Ma nauczanie domowe. Właśnie czekam na nią, poszła odebrać dokumenty, a następnie idziemy na kurs jazdy konnej. - Wyrecytował bez zająknięcia, a potem zerknął na mnie spod rzęs. Przysiągłbym, że bawi go cała ta sytuacja. Szybko odwróciłem wzrok, a potem mruknąłem:

- Czyli... Nie będziemy się już widywać.

- Tego właśnie chciałeś, Paniczu. - Odparł, a ja popatrzyłem na niego jeszcze raz. On natomiast stał nieruchomo i nawet nie drgnął, aż panienka Louis-Stevenson wyszła z pomieszczenia. Widząc mnie obok blondyna, skrzywiła się nieznacznie.

- Billy Boo, z kim to rozmawiasz? Jeszcze coś od niego podłapiesz - prychnęła śmiechem, a ja poczułem, jak szczęka sama mi się rusza. Nienawidziłem takich osób.

- Już nigdy nie będę, Panienko - powiedział posłusznie, zerkając na mnie ostatni raz złotymi oczami. Potem bez słowa ruszył w swoją stronę, a dziewczyna non stop gadała.

- Dipper, wszystko w porządku? - usłyszałem głos Mabel i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że cały czas zaciskałem dłonie w pięści. Przeniosłem na nią wzrok, a ona podążyła wzrokiem za tamtą dwójką.

- Pasują do siebie - powiedziała z jadem w głosie. - Chodź, Malcolm się martwi.

Uśmiechnąłem się blado w odpowiedzi. No tak, Malcolm.


***


Po zajęciach poszedłem prosto do domu. Byłem zmęczony całym dniem, dlatego ledwo wszedłem do swojego pokoju i położyłem się na łóżku, zasnąłem. Miałem koszmar.


Klęczałem na środku lasu. Dokoła mnie leżały ciała ludzi, a ja czułem tylko łzy, które spływały mi po policzkach praktycznie strugami. Nie miałem pojęcia, co się dzieje. Po chwili jednak udało mi się podnieść  z kolan i zacząłem biec przed siebie, szukając jakiegokolwiek żywego stworzenia. Nim jednak dotarłem dalej, usłyszałem straszny wrzask. Szybko pobiegłem w tamtą stronę.

- Will? - szepnąłem, patrząc na niebieskiego demona, który służył mojej siostrze. Teraz wyszarpywał flaki z dziury w brzuchu jakiegoś człowieka. Poruszał się dziwnie, a potem jakby węszył. Przełknąłem ślinę, widząc to. Jego błękitne oczy były puste, jak u zwierzęcia. Zacząłem się cofać, ale nieopatrznie nadepnąłem na kamyk. Potknąłem się, ale nie zdążyłem się podnieść, kiedy to nagle skoczył na mnie.

- Nie możesz mnie zabić, jestem nieśmiertelny! - wrzasnąłem na niego w panice. Nie zwracał na mnie uwagi. Chwycił mnie za szyję i poczułem, jak krew zaczyna zalewać mi usta. Chyba przygryzłem sobie język lub on zrobił coś, przez co nagle w moich ustach znalazła się krew.

Krztusiłem się nią, kiedy zauważyłem Billa. Stał za nim i patrzył na mnie obojętnie. Jego policzki były brudne od ziemi, a w oczach dostrzegłem żal.

- Po... móż... - wyszeptałem, wyciągając do niego rękę. On jednak odwrócił się.

- Już ci nie służę - usłyszałem z jego ust tym samym obojętnym tonem, nim zaczął się oddalać. Po chwili zniknął z mojego pola widzenia, a moja uwaga skupiła się na pazurach Williama, które zadały ostateczny cios.

- Paniczu! - usłyszałem krzyk, a potem usiadłem na łóżku, łapiąc powietrze jak ryba. Rozejrzałem się nieprzytomnie dokoła, a po chwili zauważyłem Malcolma. Patrzył na mnie tępo, niepewny, co zrobić. Zabawne, ale przez moment miałem nadzieję, że zobaczę kogoś innego na jego miejscu.

Ukryłem twarz w dłoniach.

- Spokojnie, Malcolm. Miałem koszmar - wykrztusiłem po chwili. Uniosłem głowę, rozglądając się dokoła. Nie było go. No tak.  Nie poinformowali go, co robić w takich sytuacjach, dlatego zignorował mnie. Strach nie był na miejscu w tym świecie.

W końcu żyliśmy w pieprzonej utopii.

Forget It /billdip/Where stories live. Discover now