V

297 34 18
                                    

Bill

- Wspaniale, Panienko! Świetnie ci poszło! - zawołałem, patrząc na to, jak owa ulotna istotka pędzi na swoim wierzchowcu imieniem Jellyberry Pumpkin. Czułem się jak w jakiejś taniej komedii i chyba nie do końca docierało do mnie, dlaczego to wszystko się wydarzyło. Znaczy, jasne, rozumiałem to jakąś partią umysłu. W końcu żyłem na tyle długo, aby nauczyć się wszelkich odruchów ludzi, ich pobudek, działania umysłu. Jednak Dipper kompletnie nie wyglądał mi na skorumpowanego materialistę, a tym bardziej na kogoś, kto z dnia na dzień zmienia zdanie. To Mabel była tą, która działa pod wpływem impulsu. To znaczyło, że młody Pines miał jakiś plan. I najwyraźniej był on albo absurdalny, albo tak niewiarygodnie mądry, że jeszcze go nie rozumiałem. Obie opcje mnie niepokoiły.

- Billy, jak świetnie mi poszło, prawda? - zaćwierkała Louis - Stevenson przy moim uchu. Nawet nie zauważyłem, że zeszła już z konia i teraz znowu na mnie patrzyła. Uśmiechnąłem się do niej sztucznie, co akurat potrafiłem do perfekcji. Kątem oka zauważyłem też, że obok rezydencji panienki przechodzą bliźniaki Pines. Mabel jak zawsze szła, wysoko unosząc głowę i ignorując moją osobę. Dipper natomiast bardzo się powstrzymywał, żeby nie zerkać w moim kierunku. Nie wychodziło mu to. Cóż, ubrany byłem raczej niecodziennie, bo w czarny surdut i dopasowane do niego spodnie. Poza tym włosy tak gładko ułożone, że nawet huragan nie miałby szans. Jednak czułem, że za tym kryje się coś więcej.

- Tak, masz rację, Panienko. - Mruknąłem, jednak ona już przeniosła wzrok na przechodzące bliźniaki. Oczywiście, nie byłaby sobą, gdyby nie zrobiła sceny. Zatkała nos i zaczęła machać ręką, jakby odganiała smród.

- Fu, co tu tak śmierdzi? - jęknęła, a ja niechętnie odparłem:

- To pewnie odór tych dzieciaków z lasu, Panienko.

Na te słowa brunet pobladł i przyspieszył kroku, a Mabel popatrzyła na mnie z nienawiścią. Panienka natomiast pękała ze śmiechu.

- Honorio, błagam... To nie wina tych dzieci, że są niżej urodzone - usłyszałem głos matki dziewczyny, dlatego też od razu się wyprostowałem. Patrzyłem na nią, czując, jak nienawiść coraz bardziej we mnie buzuje. Naprawdę, szczerze nie znosiłem takiego zachowania, tej ludzkiej ignorancji. Po chwili jednak skarciłem samego siebie. Musiałem to jakoś wytrzymać i czekać, aż Sosenka wprowadzi swój plan w życie.

- Ależ mamo, one nie zaznają w życiu ani trochę rozrywki... Co ty na to, Billy Boo? - zapytała mnie Honoria, lustrując ciemnymi oczami.

- Moim zdaniem to dobry pomysł - odparłem, przyzwyczajony do tego, że panience należy przyklasnąć zawsze. Nawet, jeśli będzie chciała taplać się w końskim łajnie.

- Idealnie! Jutro z rana roześlesz zaproszenia do tej hołoty. Bal będzie bez wątpienia wydarzeniem na skalę światową! - zawołała dziewczyna, zdejmując toczek z głowy. Podała mi go, wytarła szyję ręcznikiem, a następnie ruszyła z matką w kierunku rezydencji. Westchnąłem cicho, biorąc konia za lejce i odprowadziłem go do stajni.

***

Bal okazał się być katastrofą.

Przyszło na niego tylko pięć osób, a konkretnie byli to Gideon, Pacyfika, James i bliźniaki Pines. W takim układzie zabawiałem rozmową Jamesa, który był bardziej zakłopotany niż sądziłem. Honoria i Pacyfika natomiast chichotały na jednej z kanap, Gideon czarował wszystkich swoją osobą, a bliźniaki przyszły chyba tylko po to, aby zabijać mnie wzrokiem.

Atmosfera była trudna do momentu, kiedy pani Louis - Stevenson nie zaproponowała przejażdżki na kucyku. Wtedy się zaczęło.

- Ja chcę pierwsza! - zaznaczyła Mabel, która miała obsesję na punkcie kucyków. Nie mylić z jednorożcami, po których miała złe wspomnienia.

- Zapomnij! - prychnęła blondynka, patrząc na nią. - Ja będę pierwsza!

- Gdzie tam, ja!

- Ja! Ja!

Kłócili się dość długo do czasu, aż matka dziewczyny nie klasnęła w dłonie. Wydawała się być bardzo podekscytowana, bardziej nawet niż swoja córka. Zmarszczyła czoło, rozglądając się dokoła. W końcu wyciągnęła palec i wskazała prosto na Dippera.

- Ty pojedziesz - rzuciła rozkazującym tonem, jakby skazywała go na egzekucję, a nie zachęcała do zabawy. Musiała się trochę bardziej postarać w sprawie robienia pozytywnego klimatu. Potem popatrzyła na mnie, kiwając głową.

- A Billy Boo będzie w roli asekuranta, gdyby coś się stało. No, idźcie już, chłopcy. My dołączymy do was po przebraniu się - machnęła ręką, jakby nas wyganiając. Popatrzyłem na Dippera, a potem zbliżyłem się do niego. Miał jakby lęk w oczach, kiedy na mnie patrzył. Po chwili uznałem, że warto zaryzykować. W końcu nic gorszego nie mogło mnie spotkać. Wyciągnąłem do niego rękę, ubraną w białą rękawiczkę. Panienka Louis - Stevenson stanowczo za dużo wymagała.

- Paniczu, chodźmy - powiedziałem miło, obserwując go. Zawahał się, widziałem to, jednak po chwili odwrócił się na pięcie. Był napięty jak struna.

- Mamy zakaz rozmawiania, pamiętasz? - rzucił tylko cicho, a potem ruszył w kierunku drzwi wyjściowych. Opuściłem rękę, a potem zakląłem w myślach.

On nie miał żadnego planu. On po prostu nigdy mnie nie kochał.

Z tą myślą i o wiele gorszym humorem ruszyłem za nim, marząc jedynie o tym, aby ten dzień się skończył. Chciałbym móc o nim zapomnieć, ruszyć dalej. Przestać czuć te durne pulsowanie w piersi.

Chcę zapomnieć. Muszę zapomnieć.

Forget It /billdip/Where stories live. Discover now