XI

188 24 1
                                    

Bill

Uchyliłem oko, patrząc na przestrzeń dokoła mnie. A raczej brak przestrzeni. Pustka. Kojarzyłem to miejsce aż zbyt dobrze, ale nigdy nie pomyślałbym, że wrócę w to miejsce. Miejsce, w którym wszystko było iluzją, ale mogłem być tam szczęśliwy. Przez chwilę pomyślałem nawet, że może powrót do Wodogrzmotów i to wszystko było snem. Może tylko moja wyobraźnia to zrobiła.

Dopóki go nie zauważyłem. Siedział, wyglądając groteskowo w formie błękitnej sosny z małą czapeczką, którą ściskał mocno w swoich patykowych rączkach. Podfrunąłem do niego spokojnie, przyglądając mu się. Wyglądał na załamanego. Przynajmniej dopóki nie uniósł wzroku i nie przeniósł go na mnie.  Już po chwili cofnąłem się lekko, kiedy wpadł w moje ramiona szybko i gwałtownie. 

- Nie zostawiaj mnie... - usłyszałem jego szept, po czym z westchnieniem objąłem go w pasie. I poczułem jednocześnie ulgę, że jest tu ze mną, bezpieczny.

- Cóż, nigdzie się nie wybieram - przyznałem, po chwili jednak klepiąc go nieporadnie po boku. Po chwili cofnąłem się lekko, rozglądając dokoła. - Jakim cudem nas tu przeniosłeś? W końcu jesteś człowiekiem. Poza tym mało osób wie o tym miejscu.

- Tak trochę... przeglądałem twój umysł, kiedy spałeś - mruknął niewyraźnie, wzruszając ramionami. Uniosłem brew z zdziwieniem, po chwili jednak kiwnąłem głową.

- Pomogłeś mi- zauważyłem po chwili, patrząc na niego z zamyśleniem. Nie miałem pojęcia, jak mam się z tym czuć. Czyżby ten chłopak coś znowu planował? Ale jeśli tak, to co konkretnego? Kiedy wyciągnął do mnie rękę, od razu cofnąłem dłoń. - Nie. Najpierw wyjaśnij mi, po co był ten cały cyrk. Z tą panienką, z przyjaciółmi, ze... Śmiercią.

Przygryzłem wargę. No tak, kilkanaście z tych dzieciaków zginęło podczas tamtego przyjęcia. W tym Gwiazdeczka. Nie miałem pewności, co działo się z jego psychiką, ale na pewno nic dobrego. Teraz także patrzył na mnie pustym wzrokiem, jakby kompletnie nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie poważne decyzje podejmował.

- Ja cię kocham... - zaczął cicho, na co ostro mu przerwałem.

- Przestań z tymi kłamstwami. Gdybyś mnie kochał... - popatrzyłem na niego z zniecierpliwieniem, po chwili wzdychając cicho.  - Zresztą po co ja ci tu mówię. Dobrze wiesz.

Spuścił wzrok, po chwili rozglądając się dokoła z smutkiem w wzroku. Nim zdążyłem zareagować, chwycił mnie za rękę, patrząc na mnie z determinacją.

- Przepraszam. Proszę, wybacz mi. Ja... Zrobię wszystko, abyś mnie znowu pokochał.

Spojrzałem na niego z rozgoryczeniem, wyrywając po chwili dłoń z jego uścisku.

- Przestań. Popadasz ze skrajności w skrajność. Najpierw chciałeś mnie sprzedać jak cielę na targu, a teraz znowu zamierzasz kłamać? Zrozum. Nigdy nie będzie już tak, jak dawniej.

Dipper popatrzył na mnie ze smutkiem, po chwili wzdychając cicho i zdejmując czapkę. Po chwili zaczął ją lekko miąć w dłoniach. Było mi go trochę żal, ale nie zamierzałem łatwo odpuścić. Na początku oczywiście, że się ucieszyłem z jego widoku. Ale potem wszystkie jego słowa wróciły jak bumerang. A ja niestety nie byłem z tych, co łatwo zapominają.

Widząc jednak jego zakłopotanie, westchnąłem cicho. I jak ja miałem się na niego gniewać teraz, kiedy tak dużo nas wcześniej połączyło?

- Ja naprawdę przepraszam - mruknął ponownie, na co machnąłem ręką lekko.

- Dobra, już dobra. Lepiej mi powiedz, co dalej.

Najwyraźniej zagiąłem go tym pytaniem, bo popatrzył na mnie bezradnie. Nie mogłem w to uwierzyć, jeśli już mnie tu sprowadził powinien przynajmniej wiedzieć, dlaczego. Po chwili jednak pokręcił głową, wyduszając z siebie:

- Nie wiem, gdzie mamy iść. Stanford nas szuka, James także chciał się z tobą zobaczyć... Martwił się. - Praktycznie wypluł te słowa, na co spojrzałem na niego z zdziwieniem. Myślałem, że mieliśmy ze sobą już wszystko wyjaśnione, ale najwyraźniej wcale tak nie było.

- Sosenko? - mruknąłem, lewitując w jego stronę spokojnie i po chwili patrząc na to, jak z jego dłoni zaczynają wychodzić płomienie. Znałem ten stan aż za dobrze. Tak zawsze było, kiedy czułem się wściekły.

- Dlaczego byłeś taki wściekły? Wtedy, w stodole? - zapytałem go z zaintrygowaniem, kładąc dłoń na jego ręce i uspokajając go mocą. Uniósł oko, patrząc na mnie z jakąś dziwną furią w nim. Jego źrenica była bardzo cieniutka, jak szpilka.

- Nie. Byłem. Wściekły.

- Wiesz, ja to widziałem trochę inaczej... - Zacząłem, po chwili jednak zauważyłem, że dosłownie cały zapłonął gniewem. Po chwili zaczął uderzać mnie wiązkami mocy, na co uchyliłem się szybko, dobywając mojego bicza. Skoro tak chciał, to w porządku. Mogliśmy walczyć. Chociażby i do końca życia.

Utworzyłem tarczę, obserwując jego chaotyczne ruchy z zaintrygowaniem. Robił to bezwiednie, kompletnie bez pomyślunku. Nie miał doświadczenie, na co mimowolnie uśmiechnąłem się w duchu. To będzie szybka rozgrywka.

Forget It /billdip/Where stories live. Discover now