XV

166 15 4
                                    

Bill

Obracałem w dłoniach kawałek szkła z lustra, patrząc na wspomnienie w nim zawarte. Zmarszczyłem czoło, czując jakieś niewyjaśnione ukłucie bólu, gdy patrzyłem na podobiznę Stanforda, która z chęcią spijała z usta każde moje słowo. Po chwili jednak stuknąłem w szkło laską, a obraz zmienił się na ten z przyszłości, która już się wydarzyła. Lub nigdy jej nie było.

Żyjąc tak wiele wieków cienka linia między prawdą, a kłamstwem zaczynała zanikać. W końcu znikała całkowicie, a pozostawały tylko suche fakty. Teraz tym faktem było to, że znów miałem władzę i mogłem zawładnąć tym wymiarem.  Zamierzałem tą możliwość wykorzystać jak najlepiej.

Jedynym problemem był ten chłopak. Cóż, gwoli ścisłości demon, który kiedyś był człowiekiem. Na początku podczas kolacji było całkiem sztywno, ale chwilę później alkohol zadziałał na całe towarzystwo. Dawniej zapewne też bym się napił, ale wolałem akurat dzisiaj pozostać trzeźwy.

Brunet wydawał się pogrążony w rozmowie z Williamem i Philem, ale nie dałem się temu zwieść. Jego wzrok bowiem cały czas wędrował w moją stronę, z każdym łykiem wina jednak stawał się coraz bardziej mętny. Typowe dla ludzi, którzy tak naprawdę zamiast stawić czoło problemom wolą wszystko przedłużać.

Wstałem po dłuższej chwili, podchodząc do niego i nim zdążył zareagować, stuknąłem go końcówką laski w głowę. Uniósł zamroczony wzrok, sekundę później uśmiechając się niezręcznie.

– Idziemy – poleciłem mu, na co wstał i poszedł za mną. Czułem ten respekt, którego nie było wcześniej w jego zachowaniu. Mimowolnie przyjrzałem mu się z satysfakcją, kiedy poruszał się jak słoń w składzie porcelany, najwyraźniej nieprzyzwyczajony do pary skrzydeł czy też wyostrzonych zmysłów. Kiedyś były to tylko przelotne kontakty z magią, teraz jednak musiał nauczyć się z tym żyć.

– Musiałeś dosłownie spełnić moją prośbę, prawda? Kiedy poprosiłem o twoje życie – mruknął po chwili, przyglądając się symbolom na ścianach i idąc za mną w dół po schodach. – W sumie wyszło na jedno i to samo. Muszę ci pomóc, bo jako demon nie dam rady samodzielnie.

– Raczej siebie nie doceniasz, Sosenko – przyznałem z rozbawieniem, wchodząc z nim do zbrojowni. Na ścianach wisiały różnego rodzaju miecze oraz innego typu bronie. Podszedłem do działu z sztyletami, po chwili biorąc zielonozłoty model. Popatrzyłem na niego z zamyśleniem, marszcząc czoło. – Wybierz sobie jakąś broń. Tylko nie sztylet, nie pasuje do ciebie.

Zauważyłem, jak jego oczy rozszerzają się w zdziwieniu. Przygryzł jednak wargę, zaczynając rozglądać się za bronią. Jego ruchy jednak były spowolnione, a on sam po kilku krokach potknął się o jakąś tarczę i wpadł na mnie. Chciałem się odsunąć, jednak jego dłonie zacisnęły się na moim fraku zdecydowanie. Poczułem, jak jego całe ciało drży.

– Proszę... Proszę, wypuść mnie z tego koszmaru... – usłyszałem jego pijacki bełkot. Nagle uniósł głowę, a po jego policzkach spływały łzy. – Nie odbieraj mi ich wszystkich! Nie Mabel!

Parsknąłem śmiechem na jego słowa, odpychając go gwałtownie. Potem zmierzyłem go obojętnym spojrzeniem.

– Mam swoją szansę. I nie zamierzam jej zmarnować drugi raz. Nieważne, za jaką cenę.

Odwróciłem się na pięcie, kierując w stronę schodów. Nie zamierzałem mówić mu, że ma iść za mną.
Dobrze o tym wiedział.

***

Następnego dnia zająłem się rozglądaniem po mieście i szukaniem nowych ofiar. Pyronica wybrała się ze mną, jak zawsze milcząc wtedy, kiedy miała to robić.
Nie mogłem powiedzieć, że była mi całkiem obojętna. To nie była jednak infantylna, ludzka miłość, która przydarzyły mi się z brunetem. Wśród demonów każdy miał swoje interesy, nie było ciepła, wszystko się kalkulowało. Obecność tej konkretnej demonicy nie przeszkadzała mi. I to było najważniejsze.

– Co zamierzasz z nim zrobić później? – usłyszałem jej pytanie i zatrzymałem się w połowie, nerwowo uderzając biczem w ziemię. Usłyszałem krzyk jakiegoś stworzenia, które najwyraźniej doznało porażenia, ale zignorowałem je. Zwłokami zajmiemy się później.

– O co konkretnie ci chodzi? – mruknąłem obojętnie, unosząc brew. Zasady były zawsze takie same i ona je znała; po wydobyciu potrzebnych informacji pozbywamy się dowodów. Z Pinesem nie zamierzałem postąpić inaczej. – Kiedy poda mi hasło, wtedy porzucimy go w jakimś wymiarze. Albo sprzedamy. Ktoś na pewno dużo za niego da, jest młody i zdolny.

Popatrzyła na mnie jakoś dziwnie, po chwili jednak wzruszyła ramionami obojętnie.

– W takim razie ja go wezmę. Skoro go nie chcesz... – poszła dalej, po chwili piszcząc z radości, kiedy znalazła ciało jakiegoś centaura. Usiadła przy nim, wysuwając pazury i nacinając linie na jego torsie, a potem zajmując się wydobyciem organów. Lubiła je kolekcjonować, a ja nie miałem w sumie nic przeciwko.

Wkurzyło mnie jednak to, że przed oczami stanął mi jak żywy brunet. I ten głupi moment, kiedy siedzieliśmy razem na dachu Tajemniczej Chaty, a jego głowa była na moim ramieniu. Lubiłem bawić się jego włosami. I nienawidziłem jednocześnie siebie za to. Dlatego przypomniałem sobie, że tamte wydarzenia były tylko złudzeniem. Nie mogłem oddać mojej szansy bycia królem dla mirażu. Już nie.

– Pewnie – odparłem, siląc się na uśmiech i klękając obok niej.
A potem wsadziłem dłoń do martwego ciała stworzenia i wyrwałem jego serce.


Forget It /billdip/Where stories live. Discover now