XIV

157 25 6
                                    

Dipper

Słysząc słowa blondyna momentalnie zmarkotniałem. Zająłem się piciem herbaty, nawet nie bardzo zważając na to, co w niej było.

Miał rację. Nie byłem już nieśmiertelny, nie mogłem rzucać się z wysokości. W końcu moje marzenie stało się rzeczywistością, ale zamiast ulgi czułem tylko ogromny smutek. Popatrzyłem w jego oczy i zdałem sobie sprawę, jakim głupcem dotąd byłem.

– W zasadzie jest mi to obojętne, Bill. Oni i tak kiedyś umrą, prawda? Co mi da ta dwójka ocalonych... – westchnąłem cicho, odkładając filiżankę na podstawkę. – Dlaczego właściwie to robisz? Ziemia to mała planeta w porównaniu z innymi, które mi pokazywałeś. Wiem, że masz trochę większe ambicje.

Popatrzył na mnie chłodno, ale nie mogłem ominąć tego cienia zaintrygowania w jego wzroku. To nadal był on; czy to w rozciągniętej i za dużej bluzie, czy w fraku i fikuśnym cylindrze. Nie mogłem uwierzyć, jak przez ten czas dobrze go poznałem. I jednocześnie jak mało jeszcze o nim wiedziałem.

– Szczerze, to powód jest czysto prozaiczny. To najbliższy wymiar, do którego mogliśmy się ewakuować. – Mruknął niechętnie, a ja doskonale zdawałem sobie sprawę, że ma na myśli słowo "uciec". Skinąłem jednak głową, milcząc i pozwalając mu zebrać myśli, aby mówił dalej. Nie można go było naciskać podczas rozmowy, to już wiedziałem.
– Zauważyłeś zapewne, że nie jest nas tutaj wielu. Mój wymiar... Spłonął. – Mruknął obojętnie, a ja westchnąłem cicho i popatrzyłem na niego łagodnie.

– Przykro mi. – Przyznałem z powagą, na co kąciki jego ust wygięły się w szerokim uśmiechu. Czyli koniec poważnych rozmów na dziś.

– No, no. Ale dzieciaku, zegarek tyka, a ty dalej mi nie odpowiedziałeś! To jak? Mam jeszcze kogoś poćwiartować w międzyczasie? – zapytał swobodnym tonem komika, a ja wyprostowałem się momentalnie. Podjąłem decyzję.

– Dobrze. Dołączę do ciebie, ale w zamian nie chce życia dwóch przypadkowych osób. Chcę twojego.

Popatrzyłem pewnie w jego oczy, z satysfakcją zauważając, że zabrakło mu języka w gębie. Och, jak uwielbiałem wybijać go z rytmu! Wyciągnąłem do niego rękę pewnie, patrząc mu w oczy z determinacją. Po chwili poczułem, jak chwyta moją dłoń i nasze ręce spowija błękitny płomień. Jednak po chwili poczułem coś dziwnego, a chwilę później nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami. Wstałem szybko, dostrzegając jedynie sarkastyczne wykrzywienie jego ust. Potem znów zapadła ciemność.

***

Pierwszą rzeczą, jaką poczułem po przebudzeniu było nieznośne łupanie w głowie. Jęknąłem cicho, siadając na brzegu łóżka i po chwili zająłem się szukaniem włącznika światła. Kiedy jednak nigdzie go nie mogłem znaleźć, z irytacją pstryknąłem palcami.

I moja dłoń doznała samozapłonu. Wrzasnąłem z przerażenia, podrywając się gwałtownie i starając się to jakoś ugasić. Co tutaj się, do cholery, dzieje?!

– Uspokój się – usłyszałem mruknięcie i spojrzałem na Pyronicę, która stała sobie jakby nigdy nic. Opierała się o drzwi, patrząc na mnie z jawnym rozbawieniem. – Bill miał rację. Straszny z ciebie panikarz.

– Gdzie on jest?! – warknąłem do niej, jednocześnie starając się zignorować to, że widziałem jej aurę. To było zbyt dziwne. – Co mi zrobił?! Nic nie rozumiem!

Dziewczyna z cichym westchnieniem cofnęła się, tworząc lustro.

– Ta dam ~ mruknęła z rozbawieniem, po chwili jednak krzywiąc się, kiedy krzyknąłem piskliwie. Po chwili do pokoju wparował jakiś napakowany demon, rozglądając się dokoła.

– Kogo mordujemy? – sapnął, na co Pyronica stanowczo wypchnęła go z pokoju.

– Jeszcze nikogo. Idź do Williama, znajdzie ci zajęcie. A ty – wskazała na mnie palcem stanowczo. – Doprowadź się do porządku i chodź na kolację. Bill nienawidzi, kiedy ktoś się spóźnia.

Praktycznie połowa z tego do mnie nie docierała. Dotknąłem swojego odbicia w lustrze, patrząc na pionowe źrenice w moich oczach. Potem dotknąłem językiem spiczastych kłów, a potem sięgnąłem do najważniejszego elementu. Mianowicie trochę poniżej pasa wyrosła mi para nietoperzych skrzydeł. O tym, że byłem niesamowicie blady i wyglądałem na dwudziestolatka nie chciałem myśleć.

Byłem demonem. I z logicznego punktu widzenia nie miałem Billowi nic do zarzucenia, bo w końcu chciałem jego życia, a on wziął to maksymalnie na serio. Ale z drugiej strony byłem cholernie oburzony, że znów zdołał mnie wykiwać.

I jeszcze miałem się prezentować. Dobre sobie! Prychnąłem cicho, patrząc na moje odbicie i po chwili machając ręką. To był prosty gest, ale lustro po prostu zniknęło, jakby nigdy go tutaj nie było.

Aż cofnąłem się, patrząc na moje dłonie przez chwilę. Przedtem także dysponowałem jakimś rodzajem magii, ale to było coś wprowadzonego we mnie przez szczypionki i tabletki. A ta magia była... Bardziej naturalna. Niesamowita.

Zamknąłem oczy, tworząc w wyobraźni strój na tą okazję. Błękitna koszula, do tego czarna marynarka i dopasowany granatowy krawat. Do tego ciemne spodnie garniturowe. Uniosłem powieki i nie mogłem się powstrzymać od uśmiechu, patrząc na strój, który już leżał na mnie jak ulał. Nie trzeba latać po sklepach, marnować czasu. Bardzo praktyczne rozwiązanie.

Jednak chwilę później przyszła pora na refleksję. Nie mogłem w końcu tak od razu godzić się na wszystko, co zaproponuje Cipher. Skoro jednak wepchnął mnie w ten świat, to chciałem przynajmniej, aby wyjaśnił mi zasady jego działania.

Z tą myślą wyszedłem stanowczo z pokoju, kierując się w stronę głównej sali. Przy drzwiach czekała już zresztą na mnie Pyronica, która najwyraźniej robiła za moją niańkę. Nie przeszkadzało mi to szczególnie, ale jednak czułem się trochę skrępowany jej towarzystwem. Nie wiedziałem o niej praktycznie nic, ale wciąż pamiętałem, jak wesoło gadała z Pacyfiką. Musiałem jednak sobie przypominać, że tutaj to się nie wydarzyło.

Tutaj Mabel żyła i naprawdę bałem się spotkaniem z nią. Tym bardziej, że nie miałem pojęcia, jak jej to wszystko wyjaśnić.

>>>>

Cześć myszki!

Jak podoba Wam się taki rozwój fabuły? Będę wdzięczna za komentarze ❤️

Trzymajcie się ciepło i zdrowo!
Do następnego ^^

Forget It /billdip/Where stories live. Discover now