ROZDZIAŁ CZWARTY

1.5K 134 12
                                    

Edmund Gilday nie odczuwał w tym momencie sympatii do swojego niebieskowłosego przyjaciela. Brilliant wykorzystując swoje wpływy w szkole, nikłe umiejętności dyplomatyczne i przede wszystkim własne nazwisko, znalazł dla nich pustą klasę, którą przechrzcił na "siedzibę ABO". Skrót ABO miał prawdopodobnie oznaczać alfy, bety, omegi — ta kolejność liter nie pasowało do Blue. Zgodnie z jego tokiem myślenia, bardziej adekwatnym skrótem byłby OBA.

Oczywiście nie to wyprowadziło Eda z równowagi, ale wiązało się z tym bezpośrednie. Jako że klasa była pusta, musieli załatwić do niej krzesła i ławki.

W porządku, będzie nas 20, w tym mnóstwo alf — pomyślał sobie Edmund, gdy usłyszał o tym od Blue rankiem w piątek, gdy szli do szkoły i wesoło rozprawiali o zapowiedzianych na dzisiejszy dzień klasówkach. Nie przewidział, że nie zjawi się żaden alfa.

Podzielcie się w pary, pójdzie szybciej — oznajmił Blue, wychodząc z siedziby razem z Samem Riverem, który do chucher nie należał. Ed spojrzał na pozostałych. Ash złapał za rękę Simona Wintera, klasowego mózgowca, do którego w innej sytuacji, by się nie zbliżył, po czym wyminął Edmunda, pokazując mu język. Czarnowłosy miał już podejść do Annie-gotki, gdy uprzedziła go Sadie Coolidge. Uśmiechnęła się pięknie i bez słowa ukradła mu betę, trzymając ją za dłoń. Wilk w owczej skórze — przypomniały mu się słowa Blue. Przez przebywanie z nim powoli zaczynał patrzeć mniej przyjaznym okiem na pięknych ludzi. Chodź, Eddie — zawołał Cody, będący ostatnią osobą, która zjawiła się dzisiaj na spotkaniu. Ed niechętnie się go posłuchał. I w tym momencie jego humor powoli zanikał w niekończącej się złości.

Razem z Codym zrobili trzy kursy. 4 krzesła, jedna ławka i Edmund nie miał pojęcia, ile razy chciał zabić przez niecałe 20 minut tego narwanego pierwszaka, któremu wielokrotnie coś wypadło z rąk, uderzając głośno o podłogę. W dodatku usta nie zamykały mu się nawet na moment.

Życie ssie, tak jak równouprawnienie — pomyślał Ed, siadając w pierwszej ławce i próbując zabić Blue wzrokiem. Na szczęście Cody znajdował się na końcu klasy na parapecie, z dala od jego osoby.

Jemu samemu trudno było uwierzyć, że ktoś poza Davidem, potrafi wzbudzić w nim tak silnej emocję. Może powinien zacząć spędzać czas z Cody'm, jeśli chce się stać "normalny".

Blue podszedł do tablicy, mocno uderzając o podłogę obcasami swoich butów. Jedną rękę włożył do kieszeni swoich obcisłych spodni, a w drugą wziął niebieską kredę. Odwrócił się w ich stronę. Nim się odezwał, poprawił jeszcze swoje niebieskie włosy i uśmiechnął, ukazując rząd białych jak śnieg zębów — zawsze idealny.

— Dziękuje za wasz trud. Nie jesteśmy silni, ale to nie znaczy, że potrzebujemy silnych — zapodał jeden z typowych dla siebie tekstów. — Teraz, zajmijmy się naglącymi sprawami. Napisałem scenariusz do naszego przedstawienia. Zatytułowałem je "Jak zabiłem swojego mate" — mówiąc to, starannie zapisał tytuł na tablicy, Ed tylko trochę był pod wrażeniem, że udało mu się go skończyć na czas — ale wszystko to dopiero wersja robocza. Dzisiaj chciałbym usłyszeć wasze opinie i propozycje zmian.

Tch, pewnie zapłacił alfom, żeby nie przychodziły — przeszło przez myśl Edmundowi. Blue posunąłby się daleko, żeby jego pomysł został zaakceptowany bez sprzeciwu. 

— Ej, Blue! — jęknął Ash, który położył się na ławce i oparł głowę na nogach Sama, siedzącego obok niego i przeczesującego jego włosy. — Obiecałeś, że będzie wesoło, a znowu chcesz kogoś zabić — blondyn skrzywił się, gdy przez myśl przeleciało mu wspomnienie ich pierwszego spotkania. — To Dzień Bratnich Dusz. Musimy pokazać jak silna i nierozerwalna to więź. Jeśli twój mate zostanie zabity, ty też już umierasz. Nie zgadzam się.

Wyzwolony || ABOOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz