ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

1.1K 104 13
                                    

Edmund Gilday ze wstrętem przyglądał się swojemu odbiciu w lustrze w szkolnej łazience. Na swojej drodze spotykał wielu ludzi, ale nigdy nikogo tak odrażającego jak on. Palcem dotknął swoich sinych ust, które delikatnie drżały razem z resztą ciała. Zamknął oczy, gdy przez przypadek w nie spojrzał.

"Nienawidzę jego pustego spojrzenia!"

Jego zęby nieznośnie głośno zaczęły o siebie uderzać, dzwoniąc w jego uszach. Objął siebie ramionami i skulił się w sobie. Upadł na kolana, uderzając mocno o płytki. Zaklął, czując ból. Ale nie otworzył oczu. Z całej siły zaciskały powieki, nie chcąc niczego prócz ciemności. Ciemność chciała pogrążyć wszystkich, a nie tylko jego. Najbardziej ze wszystkich rzeczy na świecie pragnął być jak inni.

— David — wyszeptał mimowolnie, omal nie wybuchając płaczem. — Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? — mamrotał płaczliwym głosem.

Nienawidził Davida Coldwella, ale w tym momencie jedynym czego pragnął, było zamknięcie w uścisku tej alfy i jakiekolwiek jej pocieszające słowo. Pieprzona natura — zaklął w myślach. Zamarł, gdy nagle usłyszał otwieranie się drzwi. W jednym momencie, podniósł się na obie nogi i spuścił wzrok, nie chcąc, żeby ktokolwiek był świadkiem jego zapłakanej twarzy. Nie chciał przerażać. 

— Och, Edmund — Ed od razu poznał ten głos, należał do Sama Rivera. — Ashley cię szuka. Wszystko dobrze? — zapytał Sam, nie słysząc odpowiedzi.

Młody River zbliżył się do ostrożnie do Edmunda, ale nie dotknął go, domyślając się, że sobie tego nie życzy. 

— Jeśli nie chcesz to w porządku.

Sam podszedł do umywalki i wyjął opakowanie tabletek z kieszeni swojej skórzanej kurtki. Ed mimowolnie spojrzał na niego zaciekawiony jego zachowaniem, w jednym momencie odzyskał panowanie nad swoim ciałem. 

— Też czasami tak mam. Wzdrygam się, gdy patrzę w lustro — kontynuował Sam, wyjmując tabletkę i wkładając ją do ust. — Ludzie w naszym wieku mają dużo kompleksów — nachylił się nad umywalką i odkręcił kran.

Napił się wody, prawdopodobnie chcąc przełknąć tabletkę. Edmund pochylił delikatnie głowę w prawo, okazując swoją dezorientację. To pierwszy raz, gdy był sam na sam razem z Samem i prawdopodobnie też ich pierwsza rozmowa. Dotąd czasami obserwował postawnego betę, myśląc sobie, że to jedna z niewielu niepieprzonych bet w tej szkole i słuchał opowieści Ashleya bez ładu i składu o nim. Ale nigdy nie nabrała go ochota na swobodną rozmowę z nim. W końcu Sam był trochę dziwny, a Ed wystrzegał się dziwaków, bo sam nim był. 

— Przepraszam, ale mam trudne dni, Edmundzie — Sam schował opakowanie tabletek do plecaka. 

— J—Jestem E—Ed... — wymamrotał Edmund, źle czując się z tym, że ktoś nazywa go pełnym imieniem.

Jednocześnie próbował pojąć, jak ktoś tak popularny, mógł mówić o kompleksach. Sam podobał się wszystkim, nawet Ashleyowi, który nie widział świata poza Blue. 

— Och, więc Eed — zaśmiał się Sam, przyglądając się sobie w lustrze i lekko się rumieniąc. — Chcę... — nagle na twarzy chłopaka pojawiło się przerażenie.

Spojrzał na Edmunda, nie będąc w stanie powiedzieć żadnego słowa.

— Ja... — znowu zabrakło mu odwagi, żeby to powiedzieć. — Bo... Też... — jego głos zaczął brzmieć płaczliwie, a Ed miał wrażenie, że słyszy zupełnie inną osobę niż minutę temu. — Jak... Edmund... — w jednym momencie rzucił się Edowi na szyję, a ten zastygł, nie wiedząc, co robić w takiej sytuacji. — Bo ja... Cię... Ko... Cham — wyszeptał.

Wyzwolony || ABOWhere stories live. Discover now