Rozdział 11

948 62 12
                                    

- A... Czy on mówił coś... o moich ranach? W końcu je zauważył a pielęgniarki zmieniały mi opatrunek. - zapytał. Momentalnie spiąłem się, przygryzając wargę i spojrzałem niepewnie na kobietę.

- Kochanie, proszę. Odpoczywaj i nie myśl o tym. Porozmawiamy o tym na spokojnie jak wrócimy do domu - powiedziała.

- Oni chcą mnie zamknąć w psychiatryku i zrobić ze mnie wariata, tak? - blondyn spojrzał na mnie, ignorując słowa swojej mamy.

- Andy... Nikt nie chce zrobić z ciebie wariata i nikt nie chce cię zamknąć w żadnym psychiatryku, ale dobrze byłoby, gdybyś chodził do psychologa. Wszyscy chcemy ci pomóc - tym razem ja zabrałem głos.

- Nie, ja nie chcę tam chodzić... Nie zrobicie mi tego... Nie zrobicie ze mnie psychola! Wy mi pomożecie, tak? Rye, proszę... Nie potrzebuję nikogo innego, niż ciebie i mamy... - powiedział ze łzami w oczach.

- Andy... Oczywiście, że pomożemy ci się pozbierać po tym wszystkim, ale to nie wystarczy, wiesz? Jednak nie możemy cię do niczego zmusić. To tylko i wyłącznie twoja decyzja. Sam zdecydujesz, jak będzie dla ciebie lepiej - pogłaskałem go delikatnie po włosach, na co westchnął cicho.

Przez kilka dni podczas których Andy był w szpitalu codziennie go odwiedzałem. Zawsze po wyjściu ze szkoły kierowałem się prosto do szpitala, a przebywałem tam do dwudziestej drugiej, czyli do końca godzin odwiedzin. Później wracałem do domu, uczyłem się i szedłem spać. Tak mniej więcej wyglądał cały ten tydzień.

Wiedziałem dobrze o tym, jak chłopak nudzi się, gdy byłem w szkole, pomijając to, że pisaliśmy ze sobą na prawie każdej mojej przerwie i jeszcze później przebywałem z nim przez jakieś sześć godzin dziennie. Oczywiście odwiedzała go jeszcze mama i nawet chłopaki, którzy naprawdę za nim tęsknili. W sumie to nie dziwie im się.

W czwartek zadzwoniła do mnie mama i powiedziała, że ich wyjazd znacznie się przedłuży i tak naprawdę nie wiedzą, kiedy wrócą. Przynajmniej nie będę musiał opiekować się tymi demonami, zwanymi moimi braćmi - Sammy'm i Shawn'em i będę mógł spędzić więcej czasu z blondynkiem, który został wypisany dzień później.

Właśnie siedzimy sobie w jego domu na kanapie, grając w fife.

- Chłopcy powinniście coś zjeść - powiedziała mama Andy'ego, kładąc na stoliku przed nami ciastka.

- Oj mamo nie przeszkadzaj - jęknął blondynek.

- Andy jak ty się do matki odzywasz?! - powiedziałem, śmiejąc się.

- No właśnie. Chociaż Ryan mnie rozumie - fuknęła kobieta przytulając mnie. Zaśmiałem się cicho, a Andy wywrócił oczami. - A Ryan nocujesz tu dzisiaj?

- Taaak proszę zostań Rye! - krzyknął chłopak, odrywając wzrok od telewizora.

- W sumie mogę zostać - westchnąłem cicho, przytulając do siebie blondyna.

- I właśnie to chcieliśmy usłyszeć - uśmiechnęła się kobieta i wyszła z pokoju, zostawiając nas samych.

Andy położył głowę na moim torsie, wyłączając xbox'a i wzdychając cicho:

- Tak się cieszę, że już wszystko jest dobrze... - mruknął przymykając oczy. Cmoknąłem go delikatnie w czoło.

- Ja też kruszynko. Ja też... - powiedziałem cicho, nie uzyskując odpowiedzi. Spojrzałem na chłopaka. Zasnął. Znowu.

Uśmiechnąłem się delikatnie, przykrywając nas szczelniej kocem. Wtuliłem się bardziej w chłopaka i również zasnąłem.

*Rano*

| You're My Happiness | RandyWhere stories live. Discover now