8 (II)

106 13 5
                                    

***

CZTERY LATA PÓŹNIEJ

Podniosłam ostrożnie powieki, starając się przypomnieć sobie, co mamy za dzień. Po jakimś czasie przestałam liczyć dokładnie. Z tego, co się orientowałam niedawno minęły cztery lata, odkąd Zeus postanowił mnie ukarać. Powiesił mnie skutą na łańcuchach zwisających z Olimpu. Tak jak kiedyś zrobił to z Herą, bo spiskowała przeciwko niemu. Uśmiechnęłam się do siebie, powinnam w tym momencie jeszcze przeżywać moją urodzinową imprezę, moją osiemnastkową imprezę. Poruszyłam delikatnie dłońmi i spojrzała w bok na moje ramię. Powoli spływała po nim strużka krwi. Przyzwyczaiłam się do tego widoku. Szarpałam się może z pierwszy rok, potem dałam sobie spokój. Zastanawiałam się tylko czasem, czy komuś jest mnie żal, chociaż nie zdziwiłabym gdyby nikt o mnie nie pamiętał. Przyzwyczajenie, to właśnie o to chodziło. Przypomniałam sobie pierwsze miesiące kary, krzyczałam, rzucałam się i przeklinałam wszystko, co się dało włącznie z warunkami atmosferycznymi. Bez względu na to, jakie były, wkurzały mnie. O tym, że minął kolejny dzień wiedziałam tylko z wizyt kilku zwierząt, które robiły za dodatkową karę. Orzeł Zeusa, sowa Ateny, wąż, który pełzał zawsze z góry po łańcuchu miały mnie kąsać, dziobać, ranić do krwi. Zjawiały się codziennie, z czasem zaczęłam je traktować jak coś dobrego, co pomoże mi ćwiczyć obojętność na ból i wobec świata. Od czasu do czasu wpadał też któryś z wiatrów, ale tylko po to, żeby się poznęcać nad moją osobą. Słyszeli, bowiem jaka to zła i okropna jestem. Tylko łańcuszek od Tanatosa, który miałam na szyi przypominał mi o mojej godności i o tym, kim jestem.

Miałam przynajmniej trochę czasu na przemyślenia. Definitywnie zakończyłam sprawę Daniela. Co do Kamila i bliźniaków stwierdziłam, że raczej świetnie poradzili sobie beze mnie i powinnam o nich zapomnieć. Pewnie zaczęli sobie jakoś na spokojnie wszystko układać, więc nie powinnam im się w to mieszać, gdy mnie już stąd uwolnią. Dojście do takich wniosków przyszło mi ciężko. Patricka nie chciałam więcej znać, ze znajomości z nim miałam więcej problemów niż korzyści, łącznie ze zaskarbieniem sobie nieprzychylności jego matki, chyba już na zawsze.

Najwięcej jednak roztrząsałam kwestie Tanatosa i moich obowiązków. Wiedziałam już, czego chce, czego ma mnie nauczyć. Kompletnej obojętności i wyzbycia się wszelkich uczuć. Po pierwsze to przyniosłoby więcej efektów w wykonywaniu mojej pracy, a po drugie według Zeusa i całej reszty nie mogę się z nikim spotykać oraz przyjaźnić, więc uczucia generalnie nie są mi do niczego potrzebne. Uniosłam głowę, wokół mnie było tylko czyste niebo, ale nie cieszyłam się tym. Potrafiłabym, ale nie chciałam, a może już w tamtym momencie nie mogłam. Skrzydła strasznie mi ciążyły. Czułam się strasznie, byłam brudna, zmarznięta i maksymalnie pokiereszowana. Zaschnięte plamy krwi gdzieniegdzie jeszcze robiły za moją ozdobę, bo od kilku tygodni nie padał deszcz, który by je zmył. Poczułam nagłe szarpnięcie w górę.

– Stwierdziliście, że potrzebuje trochę urozmaicenia? – krzyknęłam rozbawiona w tamtym kierunku.

Nikt mi nie odpowiedział, czułam tylko świeże strumyki krwi chyżo biegnące po moim ciele. Unosiłam się coraz wyżej. Zastanawiałam się, o co chodzi, zresztą co by mi mogli jeszcze zrobić. Nie zrobiłam nic takiego, co zasługuje na niewiadomo jak wielką karę. Wylądowałam w końcu na podłodze. Hefajstos zdejmował mi kajdany, nie odezwał się w tym czasie słowem. Za nim stała Hebe z pucharem ambrozji, który mi podała uważając, żeby mnie nie dotknąć. Wiedziała o moich zdolnościach, ale czemu się ich bała. Była o wiele starsza ode mnie. Zdziwiła mnie to. Chyba, że chodziło o całkowite odizolowanie mnie od wszystkich. Tak, to była bardziej prawdopodobna wersja. Już jako dziecko wykazywałam tendencje do bycia samotnikiem, więc nie robiło to na mnie zbyt dużego wrażenia. Podniosłam się powoli. Widzieli, że miałam problemy ze wstaniem i z chodzeniem, ale żadne z nich mi nie pomogło. Skoro nogi nie zdawały egzaminu, to musiałam użyć skrzydeł. Poleciałam prosto do domu, zajęło mi to trochę czasu i musiałam często robić przerwy na złapanie oddechu, ale znajdowałam siły w zmianach, jakie we mnie zaszły. Byle, żeby nie pokazać im słabości, myślałam wtedy.

Córka ŚmierciWhere stories live. Discover now