3 (IV)

62 7 4
                                    

Kolejny miesiąc był dla mnie męczarnią, którą tak naprawdę sama na siebie sprowadzałam. Katowałam się każdym pojedynczym wspomnieniem, związanym z Patrickiem, jak się poznaliśmy, droczyliśmy, podróżowaliśmy, wszystkie intrygi Gai, zaręczyny... Trochę się tego nazbierało, sprawiało mi to tak wielki ból, ale chciałam go czuć całą sobą. Nie wiem po co? Żeby nie zapomnieć, żeby nie próbować żyć dalej? Miałam wrażenie, że nasza Więź jest niczym nitka, którą oboje trzymamy, lecz przy jego końcu, przeciera się coraz bardziej. Już jej praktycznie nie czułam i bałam się momentu, kiedy jej zabraknie. Tęskniłam, tak strasznie...

Wiele osób próbowało mnie pocieszyć, głównie grupowi domków, nawet specjalnie po to przyjechał Kamil, mimo przeciwwskazań swojej żony. Był jednak pewien dość istotny problem, od awansu moja moc zdecydowanie zdążyła się rozwinąć i gdy trwałam tak w swoim smutku i okropnym humorze działała na odległość. Najdłużej mógł przy mnie wytrzymać syn Hadesa, Nico. Całej reszcie mrowiały i drętwiały kończyny po kilku minutach przebywania ze mną w tym samym pokoju.

Było ze mną naprawdę kiepsko, praktycznie siedziałam na łóżku bez ruchu, okryta skrzydłami. Nawet Tanatos nie potrafił do mnie dotrzeć, chociaż martwił się o mnie. Wiedziałam to, był dobrym ojcem, jak nie przystało na boga. Nie miałam pojęcia, co spowodowało, że w końcu ocknęłam się z letargu, prawdopodobnie jej wizyta. Tej osoby nie spodziewałam się nawet w najśmielszych snach. Usłyszałam krzyki przed moją sypialnią i zainteresowałam się, bo dotyczyły czegoś innego niż zwykle.

– Chejronie, muszą z nią porozmawiać! – krzyczała kobieta. Nie potrafiłam rozpoznać głosu, ale byłam pewna, że kiedyś już go słyszałam.

– W twoim stanie nie są wskazane ani nerwy, ani przebywanie w towarzystwie Lethal. Nie panuje nad swoją mocą – mówił zdenerwowany centaur.

Podniosłam wzrok znad swoich stóp i rozejrzałam się wokół, rzeczywiście cały pokój wypełniania ciemna mgiełka, niewidoczna dla innych. Wciągnęłam ją w siebie, wraz z głębokim wdechem i zatrzymałam w sobie. Tak, byłam ciekawa, kto musi koniecznie ze mną porozmawiać i na jaki temat. Co mnie w końcu mogło gorszego spotkać, czekałam więc na tajemniczego gościa. Spojrzałam w międzyczasie na lustro. Nawet ono nie odzywało się przez okres mojej, no powiedzmy żałoby, ale tym razem postanowiło mi pokazać, jak wyglądam w rzeczywistości. Byłam wychudzona, ciuchy na mnie wisiały, twarz pobladła, zapadnięte policzki, podkrążone oczy i przekrwione białka. Nawet moje skrzydła jakoś tak straciły cały blask, spłowiały, nie zauważyłam, jak wiele z nich straciłam w międzyczasie, a nowe nie chciały wyrastać.

W końcu po dłuższej chwili gwałtownie otwarły się drzwi i wkroczyła przez nie Lana. Znaczy najpierw wszedł jej brzuch, a potem ona. I to ta Lana, która dręczyła mnie za życia, bo jej chłopak zerwał nią, żeby być ze mną. To było fatalna zauroczenie, to też ta sama osoba, której przewidziałam poronienie i zabrałam nienarodzonego pierworodnego. Patrick przewidział, że z Danielem doczekają się jeszcze czwórki potomstwa, ale chyba nie dodał, że będzie w ciąży z czworaczkami. Tak przynajmniej mi się wydawało, sądząc po rozmiarach jej brzucha. Na wspomnienie o moim ukochanym, skrzywiłam się z bólu, lecz starałam się nie dać tego po sobie poznać. Byłam jednak zdziwiona, co ona tu robi, zamiast odpoczywać w domu, skręcać łóżeczka i malować pokój dziecięcy.

– Lethal, tak strasznie mi przykro – powiedziała na wejściu zatroskanym głosem i chciała do mnie podejść, lecz potraktowała poważnie ostrzeżenie Chejrona.

– Dziękuję – odpowiedziałam. Ledwo przeszło mi to przez gardło i bardziej zachrypnięta brzmieć chyba nie mogłam. Jednak spróbujcie się odezwać po kilku tygodniach bezwzględnego milczenia. – Co cię tu sprowadza?

Córka ŚmierciWhere stories live. Discover now