11 (II)

118 13 0
                                    

Uspokojenie mnie zajęło mu trochę czasu. Poprosiłam, a raczej zakazała więcej o tym mówić. Chciał wiedzieć, dlaczego. Nie powiedziałam mu. O tą właśnie głupią więź czepiała się Gaja najbardziej. Może Patrick, miał rację, że to chodziło o coś w tym rodzaju. Odczuwaliśmy to, co drugie, bo byliśmy przyciągaliśmy się jako zupełne przeciwieństwa. A może to, dlatego, że uratowałam mu życie w pewnym sensie. To przywoływało tylko wspomnienia kary, była to jedna z jej przyczyn, a ja nie miałam na nią wpływu. Gdy o tym mówił, wyzwalał uczucia, z którymi nie chciałam mieć już więcej do czynienia. Z samolotu przesiedliśmy się do mniejszej wersji tego środka transportu. On nas przetransportował do puszczy. Następnie czekał nas kilkugodzinny spacer. Wyposażeni w wodę, ambrozje i nektar szliśmy w milczeniu w głąb lasu deszczowego. Czułam się nieswojo w obecności Patricka po tym, co się stało w samolocie. Nie uśmiechało mi się, że widział mnie podczas histerię. Tyle dobrego, że  podarował sobie komentowanie. Nie powiedział też nic więcej o tym, co robił przez te ostatnie lata. Musiałam przyznać przed sobą, że byłam tego ciekawa. Taka grobowa cisza po dłuższym czasie zaczęła mnie irytować, ale powstrzymywałam się od rozpoczęcia rozmowy. Byłam wściekła, bo gubiłam się we własnych myślach i miałam wrażenie, że czasami przeczę sama sobie. Patrick tylko od czasu do czasu przyglądał mi się szukając jakiegokolwiek kontaktu i prób zrozumienia mnie.

W końcu dotarliśmy na miejsce, nie powiem, nie wyglądało to za ciekawie. Było dokładnie tak jak mi wcześniej opisał. Pochyliłam się nad zakażonymi roślinami, musiałam je „zabić", żeby to przestało się rozprzestrzeniać. Tylko, że tego było mnóstwo, nie byłam pewna czy moje siły będą wystarczające.

– Co o tym sądzisz? – spytał mnie Patrick, rozglądając się uważnie na boki.

– Coś ciężko to widzę – odpowiedziałam, zgodnie z prawdą. – Ale postaram się zrobić wszystko, co mogę. – Przyjrzałam mu się. – Coś nie tak?

– Mam wrażenie, że coś tu nie gra. Czuje się jakoś inaczej, niż jak byłem tu poprzednio.

Zignorowałam to i wzięłam się do pracy. Trochę mnie to wszystko brzydziło, ale jak się przyrzekło, to trzeba zrobić. Chwyciłam delikatnie pierwszą skażoną roślinę i skupiłam się na przepływie moich mocy. Czułam jak ją zabijam, widziałam jak zaczyna się wysuszać i kruszyć. Chociaż to białe coś też próbowało mnie atakować, ale nic nie było wstanie mi zrobić. Nie minęło pięć minut mojej ciężkiej pracy, a już mi ją coś przerwało,  przyłożony do karku miecz. Byłam nieśmiertelna, ale wciąż nie było to zbyt przyjemne uczucie. Odwróciłam się, starałam się nie okazywać zaskoczenia na widok zupełnie nowych istot. Nie wiedziałam jak ich nazwać, z postury wydawali się ludźmi, lecz przypominali ich właściwie tylko z twarzy. Skojarzyli mi się z krokodylami, mieli takie krokodyle ogony i skórę.

– Co robisz i kim jesteś? – zapytał mnie ten, który trzymał broń przy moim gardle.

Rozejrzałam się zanim udzieliłam odpowiedzi. Jeden z nich miał Patricka, krwawili oboje. Ogólnie było ich dziesięciu, musieli poruszać się bezszelestnie, skoro daliśmy się złapać w pułapkę jak jacyś nowicjusze. Hej, w sumie nimi jesteśmy, żadne z nas nie spędziło na Obozie zbyt dużo czasu. 

– Jestem Lethal – odpowiedziałam powoli.

– Co tu robisz? Syna Gai widzieliśmy wcześnie, ale ciebie nie.

– Jakby to ująć. Ratuję te drzewo Gai. – Spojrzałam na miecz. – Z tego, co widzę, wam to nie na rękę. Może dopełnimy formalności i ty się również przedstawisz.

– Nie mam imienia. – Uśmiechnęło się do mnie to krokodylo coś. – Żadne z nas nie ma. Pilnujemy, aby drzewo Gai umarło.

– A to wszystko jasne. – Pokiwałam głową z uznaniem. – A właściwie, czemu wam przeszkadza? – spytałam, jednocześnie odsuwając od szyi miecz. – Generalnie to też za nią nie przepadam, więc wiesz jestem ciekawa.

Córka ŚmierciWhere stories live. Discover now