Rozdział 16

112 6 3
                                    

Poczułam jak ktoś zrzuca moją cieplutką kołdrę z mojego łóżka, na którym smacznie sobie spałam. Podwinęłam nogi pod brodę i otworzyłam lekko lewe oko patrząc na tą osobę. 

-Dlaczego mnie nie dziwi, że tylko ty jesteś na tyle durny aby mnie budzić.- wymruczałam przymykając na powrót oko i układając się wygodniej na łóżku.

-Wstawaj za godzinę idziemy na salę trenować- nie dając mi czasu na odpowiedź otworzył rolety wpuszczając upierdliwe słońce do środka i wyszedł.

"Ugh zabijcie mnie..."

Będąc już całkowicie rozbudzoną zabrałam swoje rzeczy i zamknęłam się w łazience, wolałam nie ryzykować przebierając się w pokoju. W końcu nigdy nie wiadomo kiedy ten idiota postanowi wparować bez pukania, bo jednak zmienił zdanie. Całe szczęście tym razem dotrzymał słowa i dał mi całą godzinę na ogarnięcie się. Kiedy byłam gotowa spakowałam kilka rzeczy do plecaka i razem z resztą wyszłam z apartamentu.

Na sali nie działo się zbyt dużo, Silver popisywał się przed wszystkimi robiąc wsady albo zatrzymując ataki pozostałych członków drużyny. Nash siedział spokojnie na ławce przeglądając wiadomości w telefonie i ani razu nie zbliżył się nawet do piłki. Ja postanowiłam zdobyć chwilę spokoju i poszłam pobiegać po okolicy, kiedy wróciłam na salę wszystko było takie samo. Tylko śmiech Silver'a wydawał się bardziej irytujący.

-Czyżby szanowny król nie potrzebował trenować?- posłałam wredny uśmiech blondynowi i chwyciłam piłkę w ręce.

-Dziwi mnie, że ty tak chętnie ćwiczysz, skoro nie grasz w pierwszym meczu.

-Nie lubię tego przyznawać, ale zawsze dostajesz to czego chcesz. Co oznacza, że z pewnością zagram w kolejnym meczu, a znając was nie będziecie wtedy trenowali tylko pójdziecie do baru zadręczać jakieś biedne kelnerki. 

-A ty pójdziesz z nami, żeby przepraszać i nas pilnować czyż nie?- uśmiechnął się zadziornie i wrócił do przeglądania swojego telefonu. 

"Nie cierpię kiedy ma rację..."

-Dlatego muszę teraz poćwiczyć.- pokazałam mu język i skierowałam się w stronę wolnego kosza. Czułam jego palące spojrzenie, wwiercające się między moje łopatki kiedy odchodziłam.

Nie zastanawiałam się zbytnio nad tym co robię, starałam się zatracić w ćwiczeniach i wrócić do "dawnej siebie". Podejmowałam tą próbę nieustannie od czasu mojego wypadku, starałam się przypomnieć sobie jaką radość czerpała z gry zanim stała się ona polityczną grą dla sławy. Brzydzą mnie takie osoby  jak Silver czy Nash, jednak nie ucieknę od faktu, że jeszcze nie tak dawno temu wcale nie byłam od nich lepsza. Uciekałam się do brudnych sztuczek, a gdy znalazłam się na szczycie zamieniłam je na manipulację oraz chytre zagrywki. Pytanie tylko co było gorsze? Może nie powinnam zadręczać się takimi myślami, ale moment, w którym kładę się do snu a przed oczami mam twarzę tych wszystkich osób, które zniszczyłam aby znaleźć się tam gdzie chciałam. Moja motywacja polegała tylko na jednym, brakowało konkretnej osoby w tym pokrzywdzonym tłumie i to właśnie ta osoba kontroluje teraz każdy mój ruch. 

"Jest bardziej ostrożny niż zwykle, może coś podejrzewa?"

***

W dzień meczu prawie każdy próbował zerwać mnie z łóżka, ale wiedziałam, że nie będę spać dzisiejszej nocy. Więc kazałam im zostawić mnie w spokoju, co po jakimś czasie w końcu zrobili. Kiedy się obudziłam zastała mnie cudowna cisza w całym apartamencie, jeszcze nigdy tak  bardzo nie cieszyłam się z samotności. Mogłam spokojnie wziąć dlugą kąpiel i delektować się, zamówionymi w hotelowej restauracji, wykwintnymi potrawami, za które nawet nie płaciłam. Cały mój pobyt był na koszt Nasha, więc nie miałam nic przeciwko aby dopisać mu trochę kwot do rachunku, w końcu sam chciał mnie tutaj. Rozsiadłam się na szerokiej kanapie i nie bijąc się z nikim o pilota przeglądałam kanały, natrafiłam na transmisję meczu. Nie przyglądałam się temu długo, pokrzywdzone i zszokowane miny, które z każdym dźwiękiem opuszczającym usta blondyna zamieniały się w istną furię. Wynik był przytłaczającą porażką, przymknęłam oczy i zgasiłam urządzenie. Pewnie i tak dowiem się wszystkiego jak wrócą, mogę więc równie dobrze nacieszyć się tym czasem spokoju.

Odsunęłam szklane drzwi prowadzące na ogromny taras, skąd można było spokojnie podziwiać ogromną metropolię. Oparłam się o barierkę i uśmiechnęłam czując lekki powiew wiatru na mojej skórze. Wciągnęłam powietrze nosem i poczekałam aż tlen spokojnie rozejdzie się po moim organizmie. Niesamowite wrażenie sprawiał wulkan wyrastający na tle miasta, jego ośnieżony szczyt stykający się z chmurami dodawał mu niesamowitej potęgi. Gdzie niegdzie dochodziły mnie dzwięki wesołych rozmów i zabaw z okolicznych parków, niesione przez wiatr. Usiadłam na ławce i wyciągając nogi na pięknie zdobiony drewniany stolik ze szklanym blatem otworzyłam mój ukochany kryminał. 

Czas w towarzystwie dobrej książki zleciał mi niesamowicie szybko, nad miastem pojawił się pomarańczowy obłok świadczący o chowającym się za szczytem góry Fuji słońcem. Zamknęłam lekturę i wracając do środka usłyszałam wesołe okrzyki zawodników. Wywróciłam oczami zamykając drzwi balkonowe i oparłam rękę na lewym biodrze przyglądając się ich wrednym uśmiechom.

- To gdzie idziemy świętować i na czyj koszt?

-Oglądałaś?!- donośny głos Silvera uciszył wszystkich, a jego mina wyrażała czyste zdziwienie.

-Nie, ale jakbyście przegrali to pewnie pół miasta stało by już w płomieniach.- uśmiechnęłam się niewinnie, przeniosłam ciężar ciała na drugą nogę i odkładając książkę na pobliski stolik czekałam na odpowiedz.

- Ten trener był tak zdesperowany żeby zagrać jeszcze raz przeciwko nam, że każde wyjście mamy na jego koszt. Ale gramy dopiero za tydzień, więc mamy dużo czasu aby świętować.

-Pojebało cię Nash? W tydzień to on zdąży stworzyć zupełnie nową drużynę i w dodatku zna już wasze zagrania.

-Nie dernerwuj się tak złotko- podszedł do mnie i podniósł dłoń na wysokość mojej twarzy, a ja szybko ją odtrąciłam i spojrzałam mu w oczy krzyżując ręce na piersi.- Ech, niczego nie pokazaliśmy. A ta jego nowa drużyna ma się składać z jakiegoś pokolenia czegoś tam.

-Pokolenia cudów?- zapytałam zaciekawiona i spojrzałam po chłopakach.

-Chyba tak...nie gadaj, że to jest twoja dawna drużyna?- zaśmiał się głośno czym zawtórowała mu reszta, ale kiedy dostrzegł moją minę uśmiechnął się szatańsko.- To cudownie przynajmniej już znamy ich słabe punkty.

-Jedyną słabością tych zawodników jest zbyt dużo talentu- powiedziałam kierując się w stronę mojego pokoju.- Dawno z nimi nie grałam, nie znam wszystkich ich umiejętności.- zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam na łóżku z telefonem w dłoni.

Przez kilkanaście sekund siedziałam nieruchomo wpatrując się w numer telefonu, do dawnej przyjaciółki. Różowowłosa na pewno zrobiła już swoje śledztwo o zawodnikach Jabberwocka, ale nie potrafiłam pobyć się myśli, że zostaną bardzo mocno zaskoczeni. Nie wiem czy bardziej moją obecnością na boisku czy prawdziwymi umiejętnościami Nasha. Znając ich przyprą go do muru, a on w odwecie ucieknie się do ostatniej jego nadziei. Broni, którą ujrzałam tylko raz w życiu. Do tej pory przeszywają mnie dreszcze na wspomnienie jego wzroku, a potem tego bólu. Cieszył się z niszczenia każdego kto mu wejdzie w drogę, nawet najbliższych mu osób. Utworzyłam nową wiadomość i szybko naskrobałam krótką informację o spotkaniu i z ponurą miną udałam się w stronę ogromnej szafy.

*-*-*-*

Ta dam, a oto i kolejny rozdział. Postanowiłam zrobić świąteczny maraton który zacznie się w czwartek. Przez 5 dni codziennie będziecie dostawać nowy rozdział, będą to ostatnie rozdziały w tej książce. Także zaraz po świętach wpłynie także epilog, życzę miłego czytania podczas świąt ^.^

Knb coś pomiędzyWhere stories live. Discover now