Coś jest nie tak

844 42 9
                                    

Uwaga, troszkę wulgaryzmów.

--------------------

Draco

Nie wiem, czemu Potter wezwał mnie w tak pilnym trybie.

Byłem akurat w terenie, gdy przed moimi oczami zmaterializował się jeleniowaty patronus.

Miałem piętnaście minut na dotarcie do mugolskiego pubu niedaleko centrum Londynu. Teleportacja pozwoliła mi zaoszczędzić czas.

Teraz mam jakieś trzynaście minut na wypalenie fajki.

Naciągam kaptur na głowę, ukrywając twarz przed przypadkowymi gapiami.

Opieram się o ścianę pubu, wdychając śmiertelne toksyny z mugolskiego szajsu i obserwuję okolicę. Kilka osób parzy na mnie podejrzliwie, wchodząc do środka budynku. Trzech facetów, którzy także raczyli się tym świństwem kilka metrów dalej, zerka co rusz w moją stronę. Zapewne się zastanawiają czy opłaca się mnie zaczepić.

Oj nie opłaca.

Nie mam humoru na potyczki, a tym bardziej z mugolskimi przygłupami.

Na wszelki wypadek zaciskam rękę na różdżce, którą zawsze trzymam w kieszeni bluzy.

Nagle czuję mocny uścisk na ramieniu, a po chwili zostaję niemal wepchnięty do pubu.

– A gdzie dzień dobry, Potter? – syczę, w ostatniej chwili wyrzucając niedopałek na ulicę.

– Nie mam czasu na grzeczności – warczy.

W środku jest tłoczno, śmierdzi alkoholem i dymem papierosowym. Cudem udaje nam się znaleźć wolne miejsca. Pcha mnie na krzesło, po czym zajmuje to naprzeciw.

Wygląda tak samo normalnie, jak reszta klientów tego baru.

Wtapia się między mugoli, chyba lepiej niż ktokolwiek. Dżinsy, koszulka z jakimś napisem i rozpięta kurtka. Z żadnej strony nie wygląda jak zastępca Głównego Aurora, raczej jak zbuntowany nastolatek.

– Valentine wrócił. Chyba – mówi, patrząc na mnie uważnie.

Chce wyczytać, czy coś o tym wiem. Jednak przez te kilka miesięcy wyrobiłem umiejętność zachowania pokerowej twarzy.

– W końcu – mówię bez emocji.

– Wiedziałeś?

Kręcę głową przecząco.

– Szukałem go, mówiłem ci. Strasznie trudno jest go namierzyć, jeśli w ogóle... – chcę ciągnąć dalej te pieprzone kłamstwa, ale przerywa mi, unosząc dłoń.

– Spotkał się z Hermioną. Tak sądzę.

Dobra.

Ledwo udało mi się utrzymać ten sam wyraz twarzy. Bliznowaty patrzy na moją rękę, leżącą na blacie stołu.

Idę za jego wzrokiem.

Drży i nie umiem tego opanować.

– No i? – chrypię.

– Coś jest nie tak. Mam wrażenie, że zamierza się ze mną skontaktować.

Odchylam się na krześle, udając, że naprawdę mam gdzieś, co się dzieje z Granger i Valentinem.

Przecież sam wcisnąłem dziewczynę w ramiona byłego anioła.

Taki był mój plan.

Nie zapominając o moim ostatnim spotkaniu z nią. Ból, który widziałem w jej oczach, zapamiętam do końca życia. Miał mnie prześladować, póki nie zdechnę.

Opieram się ramionami o stół i patrzę Potterowi w oczy.

– Mówiłem już. Granger musi się trzymać ode mnie z daleka, więc nawet jeśli... będzie się spotykać z Valentinem. Nic mi do tego.

– Kłamiesz – odpowiada Bliznowaty. Zaciska szczękę, jakby powstrzymywał się przed rzuceniem przekleństwa.

Jestem pod wrażeniem, jak często udawało mu się trzymać emocje na wodzy. Nawet teraz gdy beznamiętnie mówię o jego przyjaciółce, która kiedyś była dla mnie wszystkim.

Prostuje się.

– Daję ci teraz służbowe polecenie. Musisz znaleźć Valentine'a i przez kilka dni go obserwować. Zaczynając od... – patrzy na mugolski zegarek, który oplata nadgarstek – teraz.

Kręcę głową rozbawiony.

Chociaż stoimy po tej samej stronie, nadal nie mogę się do niego przekonać. Tę niechęć chyba mam po prostu we krwi.

– Potter, nie będę twoim psem.

– Nie chodzi o mnie, idioto. Powtarzam, to polecenie służbowe. Muszę wiedzieć, czy Hermionie nic nie grozi. Mówię to, jako zastępca Głównego Aurora.

– Nie, Potter – rzucam sucho. – Wybierz kogoś innego. – Nie będę śledził Valentine'a. Nie chcę patrzeć, jak zbliża się do Granger i to, tak naprawdę, na moje życzenie.

– Nie. – Wstaje, dając mi tym znać, że zakończył spotkanie i nie przyjmie mojej odmowy. – Nikt nie jest taki dobry jak ty, Malfoy.

Kurwa, kurwa, kurwa.

To jest totalnie chore i nienormalne.

Jeśli nie wyląduję w Mungu na oddziale psychiatrycznym w najbliższych tygodniach, to będzie pieprzony cud.

Stoję oparty barkiem o mur jakiegoś budynku, w zacienionej uliczce, niedaleko wejścia do Ministerstwa i obserwuję, czy nie pojawia się w nim wysoki chłopak. Nerwowo palę fajkę za fajką, rzucając pety na wilgotny chodnik.

Spoglądam na kolejny dymiący niedopałek w palcach, po czym z obrzydzeniem rzucam go tam, gdzie poprzednie.

Muszę skończyć z tym świństwem, inaczej wykituję szybciej, niż myślę.

Chowam drżące ręce w kieszenie spodni, byleby powstrzymać się od kolejnego wyjęcia paczki papierosów.

Pojazd na dwóch kołach ostentacyjnie czeka na swojego pana, lśniąc srebrną powłoką. Jestem cholernie ciekaw, skąd Valentine wziął forsę na takie cacko. Mogę się założyć, że kosztował kilka tysięcy mugolskich pieniędzy, jak nie kilkadziesiąt.

Kulę się, próbując odegnać odczucie chłodu na ciele. Kurtka, którą dzisiaj wrzuciłem na siebie, nie jest zbyt ciepła, a wieczór znów jest wilgotny i nieco zimny. Jesień zbliża się wielkimi krokami.

Dmucham do góry, chcąc odgonić włosy z czoła i oczu, a wtedy mój wzrok łapie ruch w czerwonej budce telefonicznej.

Jest.

Jak zwykle wydaje się cholernie idealny. Wysoki, szczupły z lekkim uśmiechem błądzącym na kształtnych ustach. Czarne dżinsy, jasna koszulka i skórzana kurtka robią z niego bad boya, za którym oglądają się kobiety na ulicy.

Patrzę, jak podchodzi do motocykla i dosiada go jednym sprawnym ruchem. Siedzi na nim przez chwilę obracając na palcu kluczyki.

Czeka na kogoś?

Wyciąga coś z kieszeni.

Małe i błyszczące. Jakiś krążek.

Pierścionek?

Przygląda mu się w skupieniu, by po kilku chwilach włożyć głęboko do kieszeni. Przymyka powieki, jakby nad czymś intensywnie myślał, po czym uruchamia silnik.

Patrzę, jak znika za zakrętem.

Do cholery, co to było?

Po co był mu jakiś pieprzony pierścionek?

Mam złe przeczucia.

Kurewsko złe. 

Zagubieni w czasie 2: Wierni przeznaczeniu // DramioneHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin