Znasz go

778 44 4
                                    

Draco

– Dalej ci oszczędzimy – mówię cicho, zrywając połączenie z umysłem Valentine'a.

Nie chcę, by widziała, jak cholernie cierpiała, gdy zdjąłem pierścień z jej palca. Z trudem powstrzymuję drżenie.

Wiedziałem o większości tego, co właśnie widziałem, ale niektóre rzeczy sprawiły, że jest mi niedobrze.

Patrzę na dziewczynę, zaniepokojony ciszą. Wlepia orzechowe oczy w Daniela. Po policzkach płynął łzy.

Nie wyciera ich.

Nie rusza się.

– Mała? – szepczę, muskając palcami chłodny policzek. Podskakuje, a ja oddycham z ulgą. Kieruje na mnie spojrzenie.

– Wiedziałeś? – mówi cicho. – Wiedziałeś, że zwrócił mi życie? Wiedziałeś, że jest demonem? O wszystkim wiedziałeś?! – krzyczy i zrywa się na nogi. – Jak mogłeś to przede mną ukryć?!

Wzdycham. Mogłem się spodziewać takiej reakcji.

– Ukryłem, bo...

– Bo co?! Jak mogłeś?! Jak obydwaj mogliście? – Przeskakuje rozpalonym wzrokiem ze mnie, na siedzącego w fotelu Valentine'a. – Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć, że jestem naznaczona diabelskim oddechem? Jak całkowicie oszaleję przez te pieprzone sny?

– Nie. – Wyciągam do niej rękę, ale ona tylko na nią patrzy i robi krok w tył. – Granger, właśnie dlatego przyspieszyłem z nim rozmowę. – Kiwam głową na blondyna, który nadal milczy. Chyba czeka, aż wybuch wściekłości dziewczyny wygaśnie.

Sam podskakuję, gdy z jego ust wypływają pierwsze słowa.

– Dobrze zrobił. Rozumiem, że jesteś wściekła...

– Nie, nic nie rozumiesz – warczy, opadając na kanapę. Ukrywa twarz w dłoniach i bierze kilka głębokich wdechów. Gdy znów widzimy jej oczy, jest spokojniejsza. – Dobra. Co wspólnego ma to wszystko, co zrobiłeś, z moim snem sprzed kilku godzin?

Wiem, co powie. 

Aż mdli mnie na samą myśl. 

Patrzę, jak się prostuje, pociera twarz, by w końcu skierować na Granger smutne spojrzenie.

– Używając diabelskiej mocy, otworzyłem w twoim umyśle bramę, która u każdego normalnego człowieka jest zamknięta.

– Bramę?

Ciągnie dalej, nie zwracając uwagi na jej pytanie.

– Jestem niemal pewny, że właśnie przez tę małą szczelinę... wchodzi ten ktoś. Pan Ciemności nazywa go swoim synem.

– Syn? – szepcze przerażona, zasłaniając usta dłonią. – To on do mnie mówił?

Kiwa głową.

– Teraz i wtedy, gdy... – przerywa, jakby zdobywał się na odwagę. – Wtedy, gdy myślałaś, że kochasz się ze mną w swoim domu. To nie byłem ja, a on.

– Jak to możliwe? Przecież... – milknie. Wygląda na jeszcze bledszą i szaleńczo wystraszoną. Chcę podejść, obronić ją przed całym tym gównem, ale wiem, że moje ramiona nic tu nie pomogą.

– Znasz go.

– Słucham?

– Znasz go. Widziałaś, może nawet z nim rozmawiałaś. Pomyśl, przypomnij sobie. Czy znasz kogoś, kto napawa cię lękiem, albo poznałaś niedawno i wydaje się całkowicie nieszkodliwy?

Mruga nerwowo. Przełyka ślinę, by za chwilę zamknąć oczy. W końcu mówi stanowczym, ale cichym głosem.

– Nie. Nikogo nie poznałam.

Mam dziwne wrażenie, że kłamie. Jednak wiem, że naciskanie jej w tej chwili, nie jest dobrym pomysłem.

Pociera czoło i odgarnia włosy do tyłu.

– Jestem zmęczona. Mam dość na dzisiaj – mówi cicho.

Nie patrzy na nas, jakby się bała spojrzeć nam w oczy.

– Hermiono, jesteś pewna? – Valentine jednak nie zamierza dać za wygraną. Mam ochotę walnąć go Avadą, ale się powstrzymuję.

– Chyba bym pamiętała, jakbym poznała jakiegoś faceta, nie uważasz? – warczy zirytowana. – Dziękuję ci, za sprowadzenie mnie z powrotem do świata żywych, ale wybacz, muszę to wszystko przetrawić.

Mam wrażenie, że nie umie się odnaleźć w tym, co zobaczyła. Zawdzięcza swojemu przyjacielowi życie, tak jak ja, a traktuje go gorzej, niż mnie, gdy jeszcze się nienawidziliśmy. Patrzę na blondyna, wzrusza ramionami, jakby wiedział, o czym myślę.

Czekamy, aż dziewczyna zniknie za drzwiami i zwracam się do niego.

– To dla niej za dużo – próbuję ją usprawiedliwić. – Sam wiem, co musi teraz czuć. Powrót do życia nie jest ciekawy.

Valentine wstaje i patrzy na mnie z góry.

– Ty i ona, to dwie różne sprawy. Ciebie ożywiłem magią aniołów, ją demonów. Jak myślisz, które jest gorsze? – Podchodzi do kominka, dłoń opiera o gzyms i lekko się pochyla, jakby coś ciążyło mu na barkach. – Nie mam jej za złe, że jest wściekła i w tej chwili mnie nienawidzi. Spodziewałem się tego.

Obraca się tyłem do ognia. Jego spojrzenie jest dziwnie zimne i puste.

– Opiekuj się nią. Nie pozwól, by zrobiła jakąkolwiek głupotę. Pilnuj. Jeśli powie ci, o tym nieznajomym, którego poznała, to jeśli możesz... przekaż mi. Sam muszę się z nim rozprawić. – Ostatnie słowo wypowiada z dziwnym naciskiem, a błękitne oczy rozbłyskują ogniem. Patrzę zaczarowany, jak wchodzi w żywy płomień, a po chwili znika.

Nie wiem, co ze sobą robić. 

Nie mogę wyjść z domu, wiedząc, w jakim stanie jest Granger.

Czuję, że nie mogę teraz do niej pójść.

Nie życzyłaby sobie tego.

Rozglądam się po salonie, a mój wzrok pada na whisky i szklankę stojące na jednej z szafek. Podchodzę, napełniam naczynie. Przez chwilę patrzę na bursztynowy płyn.

Pali mnie w gardle, ale mam to gdzieś. Opadam na fotel i wbijam spojrzenie w płonienie, w których przed chwilą zniknął Valentine.

Pieprzony Valentine.

------------------------

Krótki rozdział, ale wynagrodzę następnym :)

Zagubieni w czasie 2: Wierni przeznaczeniu // DramioneWhere stories live. Discover now