14.

279 26 1
                                    

*2016*

      Czas, podczas którego miałem zapomnieć o Lou mijał, niektóre dni bywały lepsze, a niektóre z nich gorsze. Minął prawie rok, a żaden z nas nie odezwał się do siebie. Zdystansowałem się do tej sytuacji, to on kazał czekać aż się odezwie, więc tylko robiłem to o co poprosił, jak zwykle zresztą.

      Był jeden z cięższych dni, był bardzo wyczerpujący, nagrania do filmu trwały od rana do nocy, nagrywamy scenę, ale jest do poprawy i tak w kółko. Wracając do domu przeglądałem telefon, pierwsze co wyskoczyło mi na Twitterze to post Lottie, nic nie znaczący. Jednak przypominający mi, że z nią tez prawie rok nie rozmawiałem, straciłem ich wszystkich. Leżałem w łóżku po raz piąty przekopując kołdrę i ruszam do kuchni zrobić sobie kolejna herbatę, zerkam na zegarek dochodzi 3, na pewno wstaniesz na czas Styles. Dogryzam sobie w myślach, uśmiechając się kąśliwie na wspomniane nazwisko, którego nie mam w swoich dokumentach od 2013 roku. Kieruje się do łóżka z herbata w ręce gdy rozbrzmiewa dźwięk mojego telefonu. Kogo niesie o tej godzinie? Zerkam na ekran i zatrzymuje się, nie chce podnieść słuchawki, nie teraz kiedy moje życie znowu jest dobre. Jednak moje ciało odmawia posłuszeństwa i samo wykonuje ruchy, sięgam po telefon i odbieram, przykładam słuchawkę do ucha, nie wymawiam ani jednego słowa, ale on wie, że odebrałem.

- Harry... - przerywa niezręczna ciszę
- Obudziłeś mnie, u mnie jest 3 w nocy - kłamstwo, nie spałem.
- Oh, nie wiedziałem, że jesteś w USA - mówi zapewne domyślając się gdzie jestem zauważywszy jaka jest różnica czasu między moim a jego pobytem. Po takim czasie podróżowania i tras, byliśmy dobrzy w przeliczaniu czasu.
- Jestem - czego chcesz? Dopowiadam drugą cześć myślach, nie potrafię być zły przez te coś, co ma w głosie.
- Potrzebuje cię, ona cię potrzebuje. Jest bardzo źle Harry - płacze w słuchawkę, a ja chcę się rozłączyć, nie mogę wytrzymać tego, chce go wesprzeć, a wiem, że to nie do mnie należy. Dlatego lepsza opcją jest rozłączenie się, nie ma już mnie w jego życiu. Jednak tego nie robię, bo wiem jak jest mu...im ciężko.
- Złapię pierwszy samolot do UK. - czuje się słaby przez to, że to robię, a z drugiej strony bardzo silny przez to że jestem gotowy na konfrontacje z tym chłopakiem.
- Boże tak bardzo ci dzie....
- Nic nie mów - przerywam mu i się rozłączam.

Czuje się bardzo silny.

      Pierwszy możliwy powrót do UK okazuje się o godzinie 7:45, dlatego nie kładę się już spać a zbieram najpotrzebniejsze rzeczy. Daje znać szefostwu, że nie będę dostępny przez kilka dni, zgadzają się bez problemu, ze względu na to, że dograłem ostatnio kilka najważniejszych scen. W Wielkiej Brytanii ląduje o godzinie 17:02 mojego czasu, to znaczy, że jest godzina 22.02 czasu lokalnego. Od razu jadę do hotelu, chcąc odpocząć po nieprzespanej nocy i długim locie.

Obudziłem się o godzinie 9, było dość późno. Dowiedziałem się w międzyczasie, że Lou jest w szpitalu od kilku dni i nie ma kilku najpotrzebniejszych rzeczy, jego siostry często się przydają. Zajeżdżam do sklepu kupując mu nowa ładowarkę do telefonu, jakąś kanapkę i wodę, bo na pewno nie myśli o tym żeby coś zjeść. Przed szpitalem byłem koło godziny 11, wysiadłem z samochodu z rzeczami w rękach, byłem zmęczony, włosy miałem upięte, a na nosie okulary żeby ukryć fakt zmęczenia przed paparazzi, których jak się nie myliłem spotkałem przed szpitalem. Ruszam przez szpital na podany oddział, który dostałem tego ranka w smsie od męża... byłego męża... chyba. Dostrzegam go przed drzwiami do sali, zapewne tam leży jego matka, włosy ma przetłuszczone, bardzo schudł, jest zmęczony, dłonie ma przyciśnięte do twarzy, a łokcie oparte o kolana, wydaje się mniejszy niż zwykle. Wyglada źle. Słyszy odgłos moich kroków i podnosi się.

- Harry dziękuję, że jesteś, ona... ona pytała o ciebie - zaczyna się jąkać, co nie świadczy o jego stanie zdrowia zbyt dobrze, obserwuję go bez słowa i podaje mu zakupione w sklepie przedmioty, pozostaje cicho i on wydaje się rozumieć, że nie jestem tu dla niego i wskazuje kiwnieciem głowy na drzwi. Potakuje i wchodzę.
W sali dostrzegłem coś, co złamało moje serce. Odkąd poznałem Jay nie widziałem jej tak słabej, spała. Usiadłem na krzesełku obok łóżka, chwyciłem ja za dłoń, swoją twarz przycisnąłem do tej samej ręki, nie wiem, w którym momencie łzy zaczęły mi spływać po policzkach.

- Mamo... nie możesz tak nas zostawić - poczułem jak porusza dłonią, zabierając ją tak by głaskać mnie po głowie.
- Synku - uśmiechnęła się szczerze na mój widok - bałam się ze nie zdążysz przyjechać.
- Nawet tak nie mów - powiedziałem szybko.
- Gdzie byłeś Harry? - zapytała, a mi głos ugrzązł w gardle, zostawiłem ją.
- Przepraszam mamo, ja nie wiem dlaczego mnie nie było - rozpoczynałem swój  słowotok, ale przerwała mi go ruchem ręki.
- Wiem co ci zrobił, wiem co ci powiedział, ale on cię kocha Harry.
- Ja też go kocham
- Wiem - uśmiechnęła się wszechwiedząco - gdyby było inaczej nie nazywałbyś mnie dalej mamą, pamiętasz? - pokiwałem głowa.
A w moich myślach ukazał się dzień, o którym wspomniała. Był to nie inny dzień niż nasz ślub. Dziękowałem Jay za przyjście na ślub, gdy zabrała mnie na bok po tym jak powiedziałem „Jay dziękuje, że nas wspierasz". Powiedziała mi wtedy, że uszczęśliwiam jej syna i dzięki temu uszczęśliwiam i ją, dlatego mam nazywać ją mama, a ja zgodziłem się, bo i tak była dla mnie jak druga matka. Jednak zastrzegła, potrząsając władczo palcem przede mną: „jednak jeśli nadejdzie dzień, w którym przestaniesz go kochać, odbieram ci prawo nazywania mnie matką, zrozumiano?". Zrozumniałem nie musiała mi powtarzać tego dwa razy i tak nie wierzyłem, że to nastąpi.

- Jak się dziś czujesz? - zapytał Lou matki wchodząc do pokoju
- Lepiej odkąd jesteście tu obydwoje - uśmiechnęła się spoglądając najpierw na niego, a później na mnie.

Byłem z nimi wtedy kilka dni, a potem byłem zmuszony wrócić do Ameryki. Jednak udało nam się zabrać Jay do domu i spędzić z nią dobre chwilę przed wyjazdem, ja i Louis prawie nie wymieniliśmy ze sobą słowa, mijaliśmy się i udawaliśmy, że się nie widzimy. Jednak wiedziałem, że czuje moje wsparcie, a ja cieszyłem się pobytem znów w tej całej rodzinie, nigdy za niczym tak bardzo nie tęskniłem jak za nimi, to moja rodzina, którą Lou mi odebrał kilkoma słowami.

      Kolejny telefon od Lou dostałem od 7 grudnia. Nie powiedział nic, dusił się przez płacz.

- Lou mów do mnie, co się stało.
- Ona..ona, Boże, ona nie żyje Hazz, nie ma jej - w tamtym momencie odebrało mi mowę, obaj płakaliśmy do słuchawki.

FallingWhere stories live. Discover now