Rozdział osiemnasty

1.6K 90 14
                                    

Następny dzień to nic innego jak kolejna fala przesłuchań. Policja i tak nie dowiedziała się od nas niczego nowego, jedynie dostała te same informacje w bardziej emocjonalnej, chaotycznej wersji. To wszystko ciągnęło się od samego rana aż do południa.

Bo to właśnie wtedy przyjechał radiowóz śledczy z diagnozą powodu śmierci Jenn.

— Jennifer Rush się utopiła — powiedział wysoki, chuderlawy policjant, gdy zebrał nas wszystkich na przekazanie wieści. — W jej organizmie znaleźliśmy ponad trzy i pół promila alkoholu, dlatego to najpewniej było przyczyną zatonięcia. Telefon zostawiła na brzegu, przez co możemy przypuszczać, że była świadoma, gdy wchodziła do wody i nie chciała, żeby komórka się zamoczyła. A skoro każdy z was może nawzajem potwierdzić swoje alibi, to będziemy musieli podpisać tę sprawę pod nieszczęśliwy wypadek.

***

— Mamo? Tato?

Rozejrzałam się po mieszkaniu w poszukiwaniu któregoś z rodziców. Nie zapowiadałam swojego przyjazdu, jednak mimo wszystko liczyłam, że zastanę kogoś na miejscu.

— Halo?

Moje wołanie odbijało się o ściany domu, aż w końcu wywołało jakąś reakcję. Po schodach rozniosły się pospieszne kroki, a już po chwili na parter zeszła moja mama; w klapkach, podomce i swoich okularach do czytania.

— Kate?!

Przystała w miejscu i popatrzyła na mnie ze szczerym zdziwieniem. Ja jednak nie zastanawiałam się długo i w paru krokach doszłam do niej i wtuliłam się najmocniej jak potrafiłam. Moja twarz wykrzywiła się w goryczy, przez co aż za głośno przełknęłam ślinę.

— Co się dzieje, Kate? — spytała, wciąż niewiele rozumiejąc. Jeszcze tylko chwilę mnie przytulała, a później odsunęła od siebie, by uważniej przyjrzeć się mojej twarzy. — Jest środek nocy. Dlaczego wróciłaś? Mieliście tam siedzieć jeszcze przez następny tydzień.

I wtedy nie wytrzymałam. Zaczęłam płakać tak głośno, że z piętra w pośpiechu zszedł mój ojciec, równie zdezorientowany co jego żona. Nieudolnie próbowali mnie pocieszyć, a ja jedynie wybuchałam szlochem jeszcze mocniej, gdy przypominałam sobie wydarzenia tego wyjazdu.

Mama poprowadziła mnie do salonu, a ja odkleiłam się od jej ramienia dopiero wtedy, gdy posadziła mnie na kanapie. Tata w tym czasie zaparzył mi jakąś herbatę, lecz nawet litr melisy nie byłby w stanie mnie teraz uspokoić.

Kilkugodzinna droga powrotna do Milwaukee dała mi czas na przyswojenie i względne oswojenie się z rzeczywistością, choć i tak to zdecydowanie za mało czasu, by przyzwyczaić się do myśli, że ktoś z mojego otoczenia zginął. Po porannej wizycie policji i diagnozie śmierci Jenn, nie było mowy, by komukolwiek jeszcze chciało się siedzieć w tym przeklętym miejscu i jeszcze tego samego dnia wszyscy je opuściliśmy. Ostatni raz widziałam Shanty w jej zrozpaczonej odsłonie, i mimo że wymieniłyśmy się instagramami, to wątpiłam, że którakolwiek z nas będzie chciała powracać myślami do koszmaru tego lata.

— Mów, Kate — zachęcił mnie tata, podając mi kubek z parującym napojem. — Dlaczego wróciłaś wcześniej?

— To przez Williama, prawda, skarbie? — wtrąciła mama, zanim zdążyłam nawet przemyśleć pytanie ojca. — Znów się pokłóciliście?

— Co? — wydukałam. — Nie! Znaczy trochę, ale to nie ma z tym nic wspólnego.

Cholera, Will. Przez to samobójstwo Jenn praktycznie zapomniałam, że wciąż byłam potwornie na niego zła. Podczas całej drogi powrotnej nie odezwałam się słowem, ani do jego, ani do nikogo innego. Tu też za bardzo nie miałam wątpliwości, że nasza relacja dobiegła już końca; przecież sama tego chciałam, a śmierć blondynki była ostatnim gwoździem do trumny naszej miłości.

BAD LOVERSHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin