Rozdział czwarty

2.3K 97 13
                                    

Następnego dnia obudziłam się jako pierwsza. A przynajmniej taka była moja myśl tuż po przebudzeniu, lecz z błędu wyprowadził mnie hałas dochodzący z dołu. Leniwie przetarłam oczy wierzchem dłoni i spojrzałam na telefon. Miłą odmianą był brak powiadomień na ekranie głównym, spowodowany brakiem internetu, dlatego jedynie sprawdziłam godzinę i odłożyłam urządzenie. Była dziewiąta jedenaście.

Wygramoliłam się z łóżka. Zerknęłam na śpiącego smacznie Williama i postanowiłam go nie budzić, choć byłam pewna, że gdybyśmy byli na przeciwnych miejscach, chłopak nie miałby oporu by w bezlitosny sposób wyrwać mnie ze snu. Niech więc potraktuje to jako dzień dobroci dla zwierząt.

Chwyciłam z walizki niezbędne rzeczy i wyszłam z pokoju. Na piętrze była jedna łazienka, niestety jedyna posiadająca prysznic, bo ta na parterze była w zasadzie tylko toaletą. Wykorzystałam więc brak kolejki i wzięłam szybki prysznic, po czym szybko ogarnęłam się cała, by po piętnastu minutach zejść na dół w wilgotnych włosach i z uśmiechem na ustach.

— Dzień dobry — miło przywitałam krzątającego się po kuchni Douglasa. Blondyn wzdrygnął się na dźwięk mojego głosu, nie spodziewawszy się nikogo o tak wczesnej porze.

— Dobry — rzucił mi szybki uśmiech przez ramię i wrócił do majstrowania czegoś przy kuchence.

— Co robisz? — Podeszłam do niego i spojrzałam przez jego ramię na patelnię, na której smażył coś smakowicie pachnącego. — Naleśniki?

— Z syropem klonowym — dodał dumnie i sprawnie obrócił naleśnika na drugą stronę. Była trochę przypalona, ale mimo wszystko uśmiechnęłam się pod nosem, bo przecież liczył się gest.

— Co cię tak nagle wzięło? — spytałam, odchodząc do wyspy kuchennej, o którą oparłam się biodrem. — Jeszcze wczoraj nie byłeś taki chętny na naleśniki.

Twarz Douga wygięła się w dziwnym grymasie i przez moment skupiony był tylko na śniadaniu. Ostatecznie westchnął ciężko i odwrócił się w moją stronę, zostawiając za sobą smażące się na małym ogniu placki.

— Głupio mi trochę za wczoraj — wyznał. — Nie chciałem tak na wszystkich naskakiwać. Po prostu jestem teraz w trochę pojebanej sytuacji i coś musiało się w końcu posypać.

Patrzyłam na niego skonsternowana, nie wiedząc z początku jak zareagować. Powinnam go jakoś pocieszyć, pogadać, zaprzeczyć?

— Może mogę ci jakoś pomóc? — zaoferowałam subtelnie.

Doug się uśmiechnął i pokiwał przecząco głową.

— To nic takiego — machnął ręką.

I choć nie chciałam już bardziej naciskać, wiedziałam, że to wcale nie było nic takiego. I wkrótce miałam się o tym przekonać.

Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, do czasu, gdy nie poczuliśmy smrodu spalających się naleśników, o których tymczasowo zapomnieliśmy. Blondyn rzucił się szybko do ratowania śniadania, a ja śmiejąc się z niego głośno zajęłam się rozkładaniem talerzy na stole. Gdy wszystko było już gotowe, na dół zeszła pozostała trójka chłopaków, jakby specjalnie czekali z zejściem tak długo, by nie musieć pomagać przy przygotowywaniu posiłku.

Wszyscy byli w takich ciuchach, że nie wiedziałam, czy były to ich piżamy czy letnie ubrania, ale niewątpliwie każdy z nich był jeszcze zaspany. Włosy Williama sterczały w każdą możliwą stronę, Milton przez noc wyhodował sobie delikatny zarost, a Sidney wyglądał jak małe, niewinne dziecko wyrwane z popołudniowej drzemki. Nie mogłam się powstrzymać i po prostu musiałam parsknąć śmiechem na ich widok.

BAD LOVERSWhere stories live. Discover now