Rozdział dziewiętnasty

1.5K 97 17
                                    

Wraz z nadejściem sierpnia mój stan psychiczny nieco się polepszył. Miałam za sobą cztery wizyty u psychologa, który dużo mi pomógł z ułożeniem sobie w głowie biegu wydarzeń z początku wakacji, jednak przede mną i tak jeszcze daleka droga do pogodzenia się z tym wszystkim. Zdawało mi się, że pozostali radzili sobie dużo lepiej ze śmiercią Jenn – nawet się nie dziwiłam. Praktycznie jej nie znałam, brak jej obecności nie robił mi zbytnio różnicy, jednak cały czas nie mogłam odciągnąć od siebie tego natrętnego uczucia, że w jakiś sposób byłam z nią bezpośrednio związana.

Przede mną była jeszcze długa droga.

— Wróciłam!

Odwróciłam głowę, patrząc na mamę, która właśnie wchodziła do domu. Zamknęła za sobą drzwi wejściowe i uniosła głowę, od razu napotykając mnie wzrokiem.

— Ty cały czas na kanapie, Kate? — spytała, choć dobrze wiedziała, że odpowiedź była pozytywna.

Dlatego nie musiałam nawet odpowiadać.

— Jak w pracy? — spytałam zamiast tego.

Obserwowałam, jak Clarissa zrzuciła buty ze stóp, zdjęła swoją marynarkę i powiesiła ją na wieszak przy wejściu. Przeszła do kuchni, w której od razu sięgnęła po szklankę wody. To zrozumiałe – na dworze był taki upał, że jedynym schronem przed tymi niebotycznie wysokimi temperaturami był ciemny, cichy salon naszego domu.

— Dużo papierkowej roboty — machnęła ręką, popijając wodę. Wzruszyłam ramionami i odwróciłam się z powrotem przodem do telewizora, w którym niezmiennie od sześciu godzin leciał serial „Friends". Oglądałam go już chyba dziesiąty raz. — A propos papierów...

Słyszałam jej kroki, dlatego obróciłam do niej głowę, gdy zasiadła obok mnie na kanapie. Wyciągnęła w moją stronę rękę z jakąś kopertą, patrząc na mnie z rosnącym uśmiechem.

— Co to jest? — zmarszczyłam brwi, odbierając list.

— Otwórz — poleciła.

Przyjrzałam się kopercie, która wyglądała bardzo formalnie. Na jednej stronie napotkałam swój adres, za to na drugiej Miami Dade Collage.

— O kurwa — wymsknęło mi się, gdy gwałtownie się wyprostowałam. Mama nawet nie skarciła mnie za to krótkie przekleństwo, jedynie ponagliła do otworzenia. — To list z uniwersytetu.

Na początku lipca składałam podania o przyjęcie na studia do pięciu różnych uczelni. Jak dotąd przyszły mi trzy odmowy. Nie ukrywałam, że na Miami miałam największe nadzieje, bo nie dość, że spośród wszystkich moich pięciu kandydatów ten podobał mi się najbardziej, to jeszcze wyniki z testów końcoworocznych wyglądały przy tej rekrutacji najlepiej. Tak więc drżącymi dłońmi otworzyłam list, ostrożnie wyjmując zawartość.

Serce kołatało mi w piersi podczas rozwijania kartek. W uszach szumiała mi krew, zagłuszając wszystkie dźwięki z zewnątrz, przez co musiałam przeczytać cały tekst dwukrotnie, by zrozumieć poprawnie jego treść. Oddech uwiązł mi w gardle.

— I co? — dopytała podekscytowana mama, patrząc na mnie wyczekująco. Opuściłam dłoń z listem, marszcząc brwi.

— Jestem na liście rezerwowych.

Clarissa spojrzała na mnie z niezrozumieniem i wyrwała mi z rąk kartkę, którą sama zaczęła uważnie studiować. Westchnęłam ciężko i opadłam na oparcie kanapy.

— To chyba dobrze — zauważyła.

— To beznadziejnie — zaanonsowałam. — Wiesz, ile osób trafia na listę rezerwowych? Pewnie dużo więcej, niż samych aplikujących na ten kierunek!

BAD LOVERSWhere stories live. Discover now