Rozdział dziewiąty

1.8K 92 11
                                    

Seth i Shanty przywitali nas bardzo wylewnie, choć domyślałam się, że bardziej niż na nas, czekali na ratunek. Daliśmy im półtorej butelki wody i resztę płatków śniadaniowych, które skradliśmy ze sklepu. Czułam się źle ze świadomością, że dopuściłam się kradzieży, lecz w tamtej sytuacji naprawdę było to na wagę złota. Tak przynajmniej to sobie tłumaczyłam.

— I co? — spytała po pewnym czasie Shanty, odsuwając od ust pustą butelkę, którą opróżniła za jednym razem. — Będzie działać?

— Powinno — przytaknął jej Levin. Odsunął się od samochodu, trzymając w ręce pusty kanister po benzynie, którą dopiero co uzupełnił bak. Na jego jasnej koszulce było kilka plam, a dłonie miał ubrudzone samochodowym smarem, co jednak nie powstrzymało go, by wskoczyć za kierownicę i uruchomić pojazd.

Wszyscy czekali z zapartym tchem na werdykt samochodu. Auto głośno huknęło, a zaraz później rozbrzmiało burczenie silnika. Levin przejechał kilka metrów, sprawdzając, czy wszystko było w porządku, podczas gdy pozostali odetchnęli z ulgą, widząc, że nasz transport powrotny działał.

— Wszystko okej — zawyrokował szatyn z miejsca kierowcy. — Możecie wsiadać.

Seth niemal rzucił się na siedzenia, padając na nie plackiem. Zajął cały tylni rząd, więc miejsca przed nim zajęli Milton i Shanty, a ja usadowiłam się na przednim miejscu obok kierowcy, przyjmując rolę nawigatora. Jeszcze na stacji benzynowej udało mi się złapać zasięg i pobrać mapy, według których teraz mieliśmy się kierować. Szybko więc wszyscy zebraliśmy się do drogi i ruszyliśmy.

Seth odpadł od razu. Shanty zasnęła zaraz po nim, a Milton jeszcze chwilę kontrolował Levina, jakby spodziewając się, że ten byłby w stanie tak z dupy wywieźć nas na drugi koniec świata. I tak byliśmy już wystarczająco daleko od naszego celu, więc zbytnio nic więcej do stracenia nie mieliśmy. Brunet w końcu zasnął, więc ja, by również nie odpaść, na co miałam wielką ochotę, zmusiłam się, by zachować przytomność dzięki rozmowie. Niestety jedynym moim rozmówcą mógł być Levin.

— Jesteś pewien, że starczy nam paliwa, żeby dojechać do Stanów? — odezwałam się.

— Nie — odpowiedział bez namysłu. — Ale na więcej nie było nas stać, więc za bardzo nie mamy wyboru.

Przytaknęłam, bo faktycznie kupiliśmy tyle benzyny, na ile mogły nam pozwolić moje oszczędności na koncie bankowym, którego użyłam poprzez internetową aplikację w telefonie. Nie znałam się kompletnie na pojemnościach baków w samochodach, ani na zużyciu paliwa podczas jazdy, więc musiałam w tym wypadku zaufać innym.

— Na długo jeszcze tu zostajecie? — spytałam.

Rozmowa nie kleiła się tak bardzo, Levin był beznadziejnym rozmówcą, ale wiedziałam, że jeśli nie będę gadać, zasnę tak szybko, że nie zdążę nawet zarejestrować momentu, w którym zamkną się moje oczy.

— Tak bardzo nas nie lubisz, że już się chcesz nas pozbyć? — zaśmiał się, przelotnie na nas spoglądając.

Tak.

— Nie — odparłam zamiast tego. — Wydajecie się być spoko. No, przynajmniej większość z was...

Levin parsknął śmiechem, podłapując moją aluzję. Nie lubiłam go i niech był tego świadom, bo moje wrogie nastawienie względem jego osoby było tylko i wyłącznie jego winą.

— Sory za tamto — odezwał się niespodziewanie. — No wiesz, za tą wódę w butelce. Nie spodziewałem się, że weźmiesz to tak bardzo do siebie.

— Wódkę czy ten żałosny żart?

Szatyn ponownie się zaśmiał, lecz ja nie widziałam w tym nic do śmiechu.

BAD LOVERSWhere stories live. Discover now