Rozdział trzynasty

1.7K 102 23
                                    

Nie było mowy, żebym tę noc spędziła w pokoju z Williamem, dlatego pomoc Shanty była dla mnie błogosławieństwem. Wpadłam na dziewczynę, gdy wychodziłam z pokoju Levina, lecz brunetka na szczęście oszczędziła mi komentarza. Przygarnęła mnie do swojego łóżka i przytuliła do swojego ciała.

— Ratujesz mi dziś tyłek — wyznałam jej, gdy tak sobie leżałyśmy.

— Cała przyjemność po mojej stronie — zachichotała cicho. — Czuję się trochę jak Superman.

— Raczej Wonder Woman — zaśmiałam się. — W zasadzie to jesteś kombinacją najlepszych cech wszystkich superbohaterów.

Dziewczyna zaśmiała się słodko, a mnie przebiegł dreszcz na dźwięk jej idealnego głosu. Cała była idealna i z każdym dniem coraz bardziej się o tym przekonywałam. Normalnie by mnie to aż irytowało, ale Shanty miała w sobie coś, co po prostu nie pozwalało jej nie lubić.

— Która jest godzina? — zapytała po chwili.

Zamyśliłam się chwilkę, bo ciężko mi było oszacować czas. Było chwilę przed północą, jak pokłóciłam się z Williamem, i koło drugiej jak leżałam na plaży z Levinem. Zatem teraz musiał być środek nocy.

— Pewnie koło trzeciej — przypuściłam. Nie miałam przy sobie nawet telefonu, by to sprawdzić.

Brunetka westchnęła ciężko. Jej ręka przyjemnie jeździła po moich plecach, przez co od czasu do czasu przechodził mnie elektryzujący dreszcz. Znałyśmy się tydzień, a ja miałam wrażenie, jakbyśmy spędziły razem pół życia.

— Jutro już wyjeżdżamy — stwierdziła ze smutkiem w głosie. — W zasadzie to już dzisiaj.

Westchnęłam ciężko. Nie chciałam, żeby wyjeżdżała. Reszta mnie nie obchodziła, mogli stąd uciekać nawet teraz, ale nie Shanty. Niech ona ze mną zostanie.

— Nie zostawiaj mnie — mruknęłam jej w szyję, na co ta łagodnie się uśmiechnęła. — Przemycę cię w walizce do mojego domu, nikt nie musi wiedzieć.

Zaśmiałyśmy się, choć ja tylko w pięćdziesięciu procentach żartowałam. Naprawdę nie chciałam, by dziewczyna odjeżdżała, bo jej obecność stała się częścią mojej codzienności.

— Kusząca propozycja — przyznała z uznaniem. — Nawet bardzo.

Uśmiechnęłam się zadowolona. Dla miłej odmiany było mi teraz tak beztrosko dobrze.

Ziewnęłam głośno, czując kolejną falę zmęczenia. Cały dzień byłam ledwo żywa, a teraz z trudem powstrzymywałam zamknięcie się moich powiek, bo nie chciałam odpłynąć jako pierwsza. Dziewczyna niespodziewanie obróciła się na bok, ustawiając się przodem do mnie, a głowę oparła na łokciu. Przyjrzała mi się uważnie, a ja zmarszczyłam brwi.

— Co? — spytałam, nie rozumiejąc, dlaczego się tak we mnie wgapiała.

— Obiecaj, że po wyjeździe będziemy utrzymywać kontakt — odezwała się całkiem poważnym tonem.

Uśmiechnęłam się półgębkiem. To naprawdę cholernie kochane z jej strony.

— Oczywiście — odparłam szczerze. — Tak łatwo się ode mnie nie uwolnisz.

Miałam ochotę pacnąć się w czoło, gdy zdałam sobie sprawę, że zabrzmiałam teraz całkiem jak William. Z kim się zadajesz, takim się stajesz. Szczerze jednak liczyłam na to, że to głupie powiedzenie nie miało w sobie prawdy, bo jeszcze tego brakowało temu biednemu światu, by chodziło po nim więcej takich bydlaków.

Shanty na szczęście nie dostrzegła w tym nic podejrzanego i jedynie zaśmiała się słodko. Jej śmiech również mi się udzielił, wyciskając na moją twarz szeroki uśmiech.

BAD LOVERSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz