Rozdział czternasty

1.7K 104 44
                                    

— Jennifer!

Krzyk ewidentnie dochodził z okolic plaży. Był wysoki i przeraźliwy, należący chyba do Shanty. Spojrzałyśmy po sobie z Lesley, po czym ruszyłyśmy sprintem w tamtym kierunku.

Oprócz nas na plażę powybiegali też inni, przywołani wrzaskiem brunetki. Dostrzegłam ją siedzącą na piasku, niedaleko jeziora. Była pochylona tyłem do mnie i zdawało mi się, że trzymała coś w ręku. Ruszyłam do niej, przebijając się przez innych, byleby zobaczyć, o co tyle zamieszania.

Zrozpaczona Shanty trzymała w drżących dłoniach telefon. Naciskała przycisk blokady, ale ten nie chciał się uruchomić, przez co przypuściłam, że musiała paść mu bateria. Zmarszczyłam brwi, bo nie rozumiałam, dlaczego tyle zamieszania powstało wokół rozładowanej komórki, ale wtedy nastolatka wyjaśniła:

— To telefon Jenn.

Poczułam, jakby to zdanie chlasnęło mnie po twarzy. Cholera. Robiło się poważniej.

Rozejrzałam się, licząc na to, że tam gdzie telefon, tam będzie też blondynka, lecz po niej nie było śladu. Seth prędko zarządził, byśmy się rozdzielili i przeszukali teren przy plaży. Każdy zgodził się bez słowa protestu, tylko ja przez dobrą chwilę stałam jak słup soli, wpatrując się w komórkę. Skąd tak nagle się tu pojawiła?

— Shanty — odezwałam się łagodnym tonem, zbliżając się do dziewczyny. Wciąż tkwiła w tym samym miejscu, dzierżąc w drżących dłoniach urządzenie. — To dobry znak. Wiemy, że Jenn jest tu gdzieś w pobliżu.

— To żaden znak — odrzuciła prędko. — Cały wieczór spędziliśmy na plaży. Równie dobrze mogła zgubić ten telefon na początku imprezy.

Słuszna uwaga, lecz nie chciałam przyznawać tego na głos. Brunetka potrzebowała teraz wsparcia, i mimo że byłam beznadziejna w udzielaniu go, to jednak się starałam. Poza tym, będąc cała zaaferowana zniknięciem Jenn, nie musiałam myśleć o własnych problemach. A to akurat bardzo mi teraz pomagało.

Wstałyśmy i zaczęłyśmy szukać. Wszyscy ponownie poszli w las, tyle że teraz oględziny stały się dużo uważniejsze. Zaglądałam pod każdy pień, każdy krzak, patrzyłam nawet na gałęzie, jakby nagle jakimś cudem blondynka miała znaleźć się wśród koron drzew.

Poszukiwania trwały dobrych parę godzin. Przeszukaliśmy otoczenie do granicy miejscowości, dalej już nie opłacało nam się iść. Po Jenn nie było śladu. Wszystkie jej rzeczy jak były, tak zostały w domku. Nie zniknął żaden samochód, żaden rower, nic. Do głowy napływało mi coraz więcej czarnych scenariuszy, bo przecież dziewczyna nie mogła tak po
prostu zniknąć. Może ktoś ją uprowadził? Może ktoś ją zgwałcił? Może ktoś ją zamordował?

Cholera jasna, Kate, nawet nie waż się tak myśleć.

Wybiła dwunasta trzydzieści, gdy ponownie zgromadziliśmy się w domku naszych nowych znajomych. Po raz setny przeszukiwany był w poszukiwaniu jakichś poszlak, ale nic nie wskazywało na to, że blondynka zniknęła celowo. Chuck zadzwonił do właściciela domku, wytłumaczył sytuację, naginając nieco prawdę, by nie robić niepotrzebnie zamieszania, dzięki czemu udało mu się wynegocjować zgodę na pobyt do następnego dnia. Tyle dobrego, że mieliśmy kolejną dobę na poszukiwania. Choć w zasadzie nie było już gdzie szukać. Pozostawała nadzieja, że Jenn wróci tu sama.

Wstałam z kanapy w salonie, gdzie wszyscy się zgromadziliśmy, i poszłam do kuchni po szklankę wody. Chodziłam po słońcu ładnych parę godzin, dlatego cudem będzie, jeśli nie skończę z udarem słonecznym. Wyjęłam szklankę z półki i podstawiłam pod kran, napełniając ją. Gdy była pełna, przesunęłam ją do siebie, omal cała się nie oblewając, gdy kolejny raz tego samego dnia ktoś znienacka się za mną zjawił.

BAD LOVERSWhere stories live. Discover now