Rozdział trzeci

2.7K 99 25
                                    

Podróż do celu nie była zwiastunem wymarzonego wyjazdu, jednak nie zrażałam się tym. Gdy dotarliśmy na miejsce, dochodziła północ. Dojechalibyśmy szybciej, lecz czym byłyby wakacje bez zbłądzenia, kłótni i stu postojów?

Milton zaparkował pod prowizorycznym garażem, który był przypisany naszemu domkowi, i dopiero po ostatecznym wyłączeniu silnika wszyscy odetchnęli z ulgą. Dobry kwadrans nam zajęło przełożenie wszystkich bagaży z samochodu do budynku, ale gdy w końcu ze wszystkim się uporaliśmy, zaczęliśmy zwiedzanie lokum. Domek miał miejsce do spania dla ośmiu osób, więc z Sidneyem czy bez, nie było różnicy. Ja i Will zajęliśmy jeden pokój na piętrze, a Milton i jego chłopak zamieszkali w sąsiednim. Na przeciwko nas miał być Doug z Lesley, więc ostatecznie wszystko się udało i każdy wydawał się być zadowolony z takiego obrotu spraw.

— Padam z nóg — oznajmił Will, bezwiednie lecąc na nasze łóżko. — A jedyne co robiłem to siedziałem w samochodzie.

— Plus irytowałeś mnie całą drogę — dodałam rozbawiona. — To musiało cię mocno zmęczyć.

Wysokie okna tarasowe prowadziły na wąski, lecz długi balkon, który łączył pokój nasz i chłopaków. Wyszłam na niego, czując jak nocne powietrze dopadła nagie skrawki mojej skóry. Wiatr zawiał mocniej i poruszył liśćmi otaczających nas drzew, a ja wzięłam głęboki oddech, czując się dobrze jak nigdy w otoczeniu natury. Jak cudownie było usłyszeć śpiew ptaków zamiast klaksony stojących w korku samochód oraz poczuć morską bryzę, zamiast miejskie spaliny.

Niebo było nieco zachmurzone, lecz księżyc w kształcie rogalika i tak oświetlał krajobraz. Nasz balkon wychodził w stronę jeziora, które było nieco oddalone, jednak widziałam połyskujące w jego tafli gwiazdy. Byłam bardzo zadowolona z okolicy, szczególnie, że prócz domków letniskowych do wynajęcia, nie było praktycznie nic. Miało to swoje plusy jak i minusy, bo do najbliższego sklepu dzieliła nas ponad mila drogi przez las lub okrężna, dwa razy dłuższa droga samochodem, lecz przynajmniej mogliśmy liczyć na całkowity relaks.

Matulu, gadam jak siedemdziesięciolatka.

— Cholera, prawie nie ma tu zasięgu — mruknął Will, wyciągając w górę rękę z telefonem, jakby to miało mu pomóc w złapaniu zasięgu w środku lasu.

— Wy, bachory, nic tylko w tych telefonach — odparłam gorzko, momentalnie przerażając sama siebie, bo z moich własnych ust wyszły właśnie słowa mojej matki.

Chryste Panie, zaczyna się.

— Wyluzuj, babciu — zaśmiał się chłopak. — Nie tylko w telefonie dziś będę.

Nie miałam zamiaru skupiać się na słowach szatyna, od których aż na dwie mile cuchnęło podtekstem, dlatego też zwyczajnie wystawiłam w jego stronę rękę z wyciągniętym środkowym palcem.

W tym czasie piętro niżej na taras wyszedł Doug z puszką piwa w dłoni i zadarłszy głowę do góry, uśmiechnął się do mnie.

— Co tam, przystojniaku? — rzuciłam zawadiacko, na co chłopak zaśmiał się pod nosem.

— Na stronie tego miejsca czytałem, że przy plaży są prywatne miejsca na ogniska przydzielone do tych domków — poinformował i nagle okno tarasowe pokoju obok się otworzyło, a na zewnątrz wyszedł Sidney.

— Och, hej — przywitał nas zaskoczony, po czym wsunął dłoń z paczką papierosów do kieszeni swoich spodenek. Niezauważalnie parsknęłam śmiechem, bo chłopak chyba nie sądził, że komukolwiek z nas papierosy miałyby przeszkadzać. — Co tam?

— Doug chce, żebyśmy poszli nad jezioro — zrelacjonowałam mu prędko. — Co wy na to?

— Jak dla mnie super pomysł — przyznał, po czym wetknął głowę z powrotem do swojego pokoju, by przekazać wieści Miltonowi. Przy mnie zaś zmaterializował się Will, który wyjrzał przez barierkę balkonu na Douga, a następnie ułożył swój łokieć na moim ramieniu, przypominając mi równocześnie, jak malutkim byłam człowiekiem.

BAD LOVERSWhere stories live. Discover now