Rozdział 11.

733 90 116
                                    

Perspektywa: Sebastian.

Koleś przebrany za jakiegoś dinozaura, smoka, czy tam diabła, czy cholera wie za co, przywalił Derekowi w łeb od tyłu, a koleś z trójkątem na bani tylko go dobił. Mężczyzna padł na podłogę i nie ruszał się, co by oznaczało, że stracił przytomność. Wymieniłem z braćmi porozumiewawcze spojrzenia i zgodnie pomyśleliśmy jak mniemam, że należała się całej trójce nauczka za to, jak nas potraktowali. 

Trzeba było być dla nas milszym.

Jesteśmy braćmi Anderson i łatwo się nie poddajemy. 

- Behemot zabił? - zapytał się ten dziwny typek i przyznam szczerze, że jestem zdumiony, że komuś chciało się wykonać taki kostium. Koleś miał jakąś maskę, z trąbą słonia i dziwnymi zębami tworzącymi uśmiech, a także wielkimi uszami hipopotama. Sam ubrany był w jakiś pluszowy kostium, od którego odchodziły dziwne kończyny przypominające odnóża pająka. Cały strój był w kolorze czerwono-bordowym i wyglądał dość komicznie, zamiast przerażająco. W dłoniach trzymał ulubiony wazon naszej matki, a właściwie, to jego resztki, bo rozpadł się na kawałeczki, gdy Derek dostał nim w łeb, ale spokojnie, zwalimy całą winę na Fabio, że to on zdemolował dom. 

Plan idealny.

- Behemot nie zabił. - odpowiedział jakiś facet, który miał na sobie sutannę księdza, ale zaczęliśmy się z braćmi zastanawiać, skąd on ją wytrzasnął, bo umówmy się, że typowa sutanna sięga do kostek, a ta ledwo do kolan. Zaśmiałem się pod nosem. - Behemot dobrze zrobił. Brawo. Zasłużyłeś na cukierka. - opowiedział, po czym wyciągnął jakąś siateczkę ze słodyczami  wręczył je temu dziwnemu... stworzeniu. - No chodź... Dam Ci cukiereczka, chcesz? - powiedział iście zboczonym tonem głosu, a mnie aż zrobiło się niedobrze i zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno to był dobry pomysł, że zadzwoniłem pod ten numer. 

Przyjrzałem się bliżej tej imitacji księdza-zboczeńca, czując, że chyba zaraz wybuchnę śmiechem i zacznę turlać się po podłodze, bo z tego wszystkiego jego wizerunek był najśmieszniejszy. Facet miał pomalowane na czerwono usta, bardzo niedbale, założoną tą nieszczęsną sutannę, a do tego prześwitujące damskie rajstopy w kolorze czarnym w jakieś kropeczki i kozaczki na niewielkim obcasie. 

Ciekawe, czy majteczki też ma w kropeczki.

Nie wiem, skąd oni tego typa wzięli, ale to, że ma przewieszony różaniec, trzyma w ręku metalowy krzyż oraz coś, co ma przypominać Pismo Święte nie czyni go poważnym, tylko jeszcze bardziej komicznym. Umówmy się, że jakaś poszarpana książka z dopiskiem Biblia nie może być w żadnym stopniu święta, zwłaszcza, że to ich jakaś homemade Biblia. 

- Bierzmy się do roboty, trzeba ograbić ten dom. Z dusz nieczystych oczywiście. - powiedział blondyn, zacierając ręce, a ja otworzyłem usta ze zdziwienia, bo dotarło do mnie teraz, że przez to, że byłem tak strasznie spizgany, podałem nasz adres zamieszkania dziwnym, nieznajomym ludziom, którzy jak się okazuje, są włamywaczami. Zakryłem usta dłonią i spojrzałem w przerażeniu na Thomasa, który chyba nie zaczaił o co chodzi. 

Kurwa mać, co ja zrobiłem?

Trzeba było najpierw się zastanowić, czy to aby na pewno legitny numer. 

- Nareszcie pozbyliśmy się tego bezbożnika. - powiedział ziomek ufarbowany na tleniony blondzik, zakładając ręce na biodrach i przyglądając się z uśmiechem na buzi leżącemu prawie trupem Derekowi na ziemi. - Marcelku, proszę wynieś Pana gdzieś na zewnątrz, bo będzie przeszkadzał, albo wrzuć go do kontenera na śmieci, bo widziałem przy wyjściu, cokolwiek, byle go stąd zabrać, bo wszystko psuje. - dodał, a ja chciałem się śmiać na jego dziwny akcent. - Ale tu się zrobił rozgardiasz, rany boskie po prostu. Tyle pracy nasz czeka, ja nie wiem kiedy my się z tym uwiniemy. - dopowiedział, kiwając przecząco głową i rozglądając się po naszym salonie. 

Moja niania jest gangsterem | Jescott, Dylmas, Derestian & BriamWhere stories live. Discover now