4. Początek Końca

315 50 131
                                    


Lily Evans przebudziła się z niespokojnego snu dopiero wtedy, gdy niewątpliwie poczuła łaskotanie na nosie. Gwałtownie otworzyła oczy i wrzasnęła, próbując strząsnąć z twarzy zielonego intruza. Przez gwałtownie ruchy o mały włos nie spadła z drzewa. Spojrzała przytomnie i zauważyła, że na kolanach rozkojarzonymi ślepkami patrzył na nią uroczy nieśmiałek. Gryfonka szybko się uśmiechnęła i chwyciła delikatnie ośmiocalowe stworzenie.

— Wybacz, mały — szepnęła, przyglądając mu się uważnie.

Na szczęście oceniła jego stan na idealny. Żadna z delikatnych zielonych kończyn, przypominających korzonki nie została naruszona. Czarownica odstawiła nieśmiałka na gałąź i chwilę śledziła wzrokiem, jak zaczynał dobierać się do dziupli z kornikami.

Lily ziewnęła potężnie. Jej zraniona łydka praktycznie przestała boleć. Nie myśląc wiele, rozpoczęła wędrówkę na dół. Miała mało czasu, nim kolejne nieśmiałki zaczęłyby ją odbierać jako intruza. Z lekcji Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami wiedziała, że te stworzenia w ofensywie bywały bardzo agresywne, a Lily nie chciała skończyć z wydłubanymi oczami.

Będąc już na ziemi, poczuła jednak lekki dyskomfort w zranionej nodze, jednak nieprzyjemne uczucie nie było już tak tragiczne, jak w nocy. Przez to, że pułapka Hagrida była zaczarowana, Lily nie mogła usunąć skutków zranienia za pomocą różdżki. Musiała wytrzymać.

Popatrzyła na niebo. Nie wiedziała, która była godzina, choć sądząc po prażącym słońcu, musiało być już dość późno. Czarownica chciała udać się w kierunku zamku, gdy nagle przypomniała sobie, że przecież nie była sama.

Rozejrzała się dookoła, lecz nigdzie nie było śladu po kumplu Pottera, który jakby na to nie patrzeć, dwa razy w jakiś sposób ją ochronił tej nocy. Najpierw uwolnił z pułapki, później wymyślił, by ukryła się na Wiggenie przed niebezpieczeństwami Zakazanego Lasu. Nie mogła go teraz zostawić. Nie była taką osobą, mimo, że chłopak był nadal jednym z nieznośnych huncwotów.

— Lupin! — Chodziła po lesie nawołując, lecz nigdzie nie mogła go znaleźć.

Krew w jej żyłach zaczynała się powoli gotować. Docierało do niej, że gryfon najprawdopodobniej wszystko olał i wrócił wcześniej do zamku. Już miała wściekła wracać na błonia, gdy usłyszała szelest i zza jednego z dębów wyszedł ledwo chodzący Remus. Miał podarte ubranie i wiele zadrapań.

— Co się stało? — zawołała zszokowana, podchodząc bliżej. — Nie zdążyłeś się ukryć? — Zasłoniła usta dłonią, widząc jak głębokie były jego rany na rękach.

— Coś w tym stylu. Zaatakowały mnie centaury, bo nieopatrznie wszedłem w nocy na ich terytorium — powiedział, krzywiąc się w imitacji uśmiechu. W napięciu obserwował jej reakcję. Na szczęście chyba to łyknęła.

— Koniecznie musisz iść do Skrzydła Szpitalnego. Wyglądasz strasznie...

— Jasne, pójdę. Teraz lepiej już wracaj.

— Przecież ci pomogę — zaoferowała się, wystawiając pomocne ramię.

— Nie trzeba. Poradzę sobie. Jak to będzie wyglądało, gdy wrócisz do zamku z takim obdartusem — zauważył, patrząc na swoje strzępy ubrań.

Lily także zmierzyła go wzrokiem, lecz nie chciała na to przystać. Przecież był ranny! Nie obchodziło ją to, jak wyglądały jego ubrania.

Widząc zdeterminowaną minę Lily, Lupin dodał ostrzej:

— Spadaj stąd!

Lily oburzyła się na te słowa i faktycznie odwróciła się na pięcie, by odejść. Nie zawracała sobie już nim głowy. Skoro nie chciał jej pomocy, nie miała zamiaru mu się narzucać, mimo, że chciała dobrze. Przypomniała sobie, że przecież Lupin był huncwotem, a oni wszyscy zawsze będą tacy sami; chamscy i nieokrzesani.

Nad Przepaścią [ Lupin x Evans ] ✓Where stories live. Discover now