lekcja 1: europejscy modele i dwie księżniczki

1K 103 105
                                    

alexa, play maneskin, zitti e buoni!
lekcja 1: europejscy modele i dwie księżniczki

Stara szkoła znajdująca się gdzieś na południowym krańcu zatoki San Francisco, była jedną z najbardziej prestiżowych placówek edukacyjnych w Kalifornii, przede wszystkim dlatego, że najbogatsze dzieciaki rejonu, które tam uczęszczały, z reguły trafiały później na Harvard, a w najmniej sukcesywnym wypadku, kontynuowały naukę na San Jose State University. Mimo to nie potrafiłem do końca zapamiętać, jaką nazwę nosi moje liceum, bo była okrutnie długa i miała w sobie skomplikowane, francuskie nazwisko. Nie żebym kiedykolwiek posiadał trudności w nauce francuskiego, jednak jeżeli nie musiałem łamać języka, raczej nie wypowiadałem słów nie po angielsku na głos.

Wiekowy budynek stanowił pozostałości po zabudowie długo sprzed wojny secesyjnej, które przeplatały się z nowoczesnym, przeszklonym budownictwem, zadziwiająco estetycznie wyglądającym w promieniach kalifornijskiego słońca. Z lotu ptaka to miejsce sprawiało wrażenie kompletnie odciętego od świata i rzeczywiście takim było, póki ktoś nie poznał ścieżek jakimi łatwo dało się dostać się do San Jose, a stamtąd już bezpośrednio na cały, otwarty świat.

Wiedziałem, jak funkcjonuje ta szkoła, wraz z jej internatem, kafeterią, basenem, stajnią, lasem i wszystkim czego może zapragnąć młody człowiek ze świetlaną przyszłością, ponieważ od małego byłem przygotowywany, iż właśnie to liceum skończę. Mój ojciec się tu uczył, a także moja matka i każdy z kuzynów. Z tej przyczyny nie czułem się tam tak nowy, jakbym mógł, podczas trwania pierwszego roku. Znałem kilka skrytek, lub dróg ucieczki prosto na porządną imprezę. Nie przeżyłem swojego bycia „świeżakiem" jako czegoś żenującego. Raczej prędko zaprzyjaźniłem się z fajniejszymi dzieciakami, a zaraz za sobą pociągnąłem swojego najlepszego przyjaciela, Caluma, z którym dołączyłem do szkolnego zespołu.

Jedni modlą się wręcz do sportowców, inni stawiają na piedestale zwycięzców konkursów wiedzowych, a jeszcze kolejni mdleją na widok muzyków, czemu zasadniczo się nie dziwię, bo gdyby Brendon Urie na mnie napluł, prawdopodobnie nigdy nie umyłbym twarzy, a to wielka rzecz z mojej strony, ponieważ buzię pielęgnuję bardziej, niż włosy.

Jako gitarzysta i główny wokal Zespołu Bez Nazwy, który tworzyliśmy z Calumem oraz Ashtonem Irwinem, o którym swoją drogą mógłbym opowiedzieć całą masę dziwacznych historii (przyjdzie na nie pora), prędko zdobyłem popularność oraz majtki Ivy Wood, czyli tej najfajniejszej laski, którą każdy pragnął mieć.

Reasumując: całkiem się zaaklimatyzowałem! I liczyłem, że szkoła średnia będzie czasem mojego życia, co zapowiadało się do pierwszych zajęć trzeciego semestru mojej edukacji ponadpodstawowej.

- Jezus, jeszcze jestem na czasie wakacyjnym, dosłownie dzwoni mi w uszach. – Calum uwiesił się na moim ramieniu, kiedy wszedłem na dziedziniec podwijając rękawy marynarki. Mój krawat wisiał niedbale na białej koszuli, natomiast, plecak z wyciągniętym ramiączkiem dotykał mojego tyłka w bardzo obcisłych, eleganckich spodniach.

Lubiłem ubierać się wygodnie, dlatego nieszczególnie przepadałem za garniturami, a jednak mundurek wcale mi do końca nie przeszkadzał. Zwłaszcza, że Skylar uważała, iż wyglądam w nim przystojnie i wierzyłem, że powie mi właśnie to, gdy spotkamy się po zajęciach.

- Daj mi spokój, wciąż wysypuję piasek z każdych trampek, nie pamiętam połowy tego, co mamy na zdjęciach. – Poklepałem Caluma po barku, a on odetchnął głęboko, obserwując powoli zmieniającą się w jesienną pogodę. – Czy Ashton w ogóle żyje? – Zmarszczyłem czoło niepewnie.

anti-romantic {zawieszone}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz